Dzięki miłości życie jest coś warte
sobota, 4 listopada 2017
piątek, 3 listopada 2017
Kochani!
Notatka będzie bardzo krótka. Chciałam tylko zawiadomić, że rozważyłam pewne kwestie I wasze propozycje i zdecydowałam się na kontynuację prowadzenia 'działalności' literackiej. Ale nie tu. Zaczynam pisać na wattpadzie. Jeżeli chcecie dalej mnie wspierać w tym, co robię, niedługo pojawi się tutaj link do mojego nowego dzieła. Dziękuję wam wszystkim raz jeszcze!
środa, 20 września 2017
29 ,,Żyj tu i teraz"
*Miesiąc Później *
Nikt nie skupia się na początkach. Ale kiedy są spektakularne rezultaty, są zauważane przez wszystkich. Nikt nie miał wątpliwości, że firma Lynch'ów rozwijała się coraz bardziej, co każdy mógł podziwiać. Mark zadowolony z obrotów coraz częściej myślał o zniszczeniu tego, czego Ross pragnął najbardziej - przekazania pałeczki w firmie. Był już coraz starszy, a nie był w stanie cofnąć nawet sekundy w swoim życiu. Poza tym wychodziło na to, de warunek zostanie niedługo spełniony.
Ross spojrzał na zdjęcie matki, które stało na jego biurku. Myślał o niej codziennie, ale tego dnia zastanawiał się, co by mu doradziła. Miał wrażenie, że nie ma siły ranić Laury swoim postępowaniem, ale bał się, de jeśli zmieni do niej stosunek on sam na tym ucierpi. Nie chciał dopuścić do żadnej z tych rzeczy.
Jego rozważania przerwał Max, który jak zwykle wszedł do pomieszczenia bez płukania.
- przerywam Twoje męki i oto jestem! - krzyknął radośnie od progu.
- Albo jestem taki przewidywalny, albo znasz mnie za dobrze.
- Po prostu zdaję sobie sprawę że nie wiesz, co robić.
- Czyli jestem przewidywalny - zaśmiał się, na co brunet przewrócił oczyma. Usiadł na przeciw niego i uniósł jedną brew ku górze.
- Powiesz Ty mi lepiej, co wymyśliłeś.
- Widzę, że boli ją moje traktowanie.
- Stary, nie ma co się dziwić. Traktujesz ją jak psa.
- Wiesz dokładnie dlaczego to robię.
- I uważasz, de nie ma innego rozwiązania?
- Max, wiesz dobrze, że tak jest najlepiej!
Nastąpiła chwilą ciszy, w której blondyn pi chwili się uspokajał. Max spojrzał na przyjaciela i spytał :
- Dla Ciebie czy dla niej?
Ross oparł głowę na dłoniach i westchnął głęboko. Max miał rację, z czym nie mógł się pogodzić.
- Max....
- Stary - zaczął, kładąc mu dłoń na ramieniu - Kocham Cię jak brata. Wiem, de jesteś rozsądny ale w tym wypadku, zachowujesz się jak egoista! Wybór jest tylko Twój, moje zdanie znasz. Ale pamiętaj, że jeśli już masz cokolwiek robić to rób w taki sposób, by ona na tym nie ucierpiała.
***
Kochała dni podobne do tych, które po otworzeniu oczu, były alarmowe głosem w mózgu, krzyczącym 'wolne!'. Leniwie przeciągnęła się na łóżku i spojrzała na zegar. Uśmiechnęła się pod nosem widząc że dochodziło południe. Za trzy godziny miała iść na kolejny 'rodzinny' obiad w gronie swojego udawanego narzeczonego oraz jego ojca.
Podeszła do szafy zastanawiając się, co na siebie włożyć. Dzień był ciepły, więc najlepszą opcją na wizytę oraz na tę porę dnia, była sukienka bez ramion. Laura spojrzała na swoje odbicie w lustrze pomrukując lekko z niezadowolenia. Chcąc nie chcąc musiała zrobić makijaż, bo powieki po tak długim śnie były opuchnięte.
Myślała, jak Ross się zachowa. Czy będzie starał się być miły? Skomplementuje jej wygląd? Usiądzie koło niej?
Szybko wyrzuciła go z głowy nie chcąc pozwolić, by ktoś taki jak on zajmował jej myśli czy rozważania.
<><><>
- Ależ tato, naprawdę nie trzeba - powiedziała speszona, patrząc na prezent jaki dostali. Ross spoważniał i zesztywniał.
- Obiecałem mojej żonie, że właśnie to zrobię. Z szacunku do jej osoby mam zamiar spełnić tę obietnice.
Ross tempo wpatrywał się w dwie obrączki leżące na srebrnej tacy. Obrączki, które niegdyś należały do jego rodziców.
- Stormie chciała, aby Ross i wybranka jego serca mieli po nas coś takiego.
Laura spojrzała błagalnie na Rossa, ale do niego nie docierło żadne ze słów. Dokładnie pamiętał, jak mama nosiła tę biżuterię. Jak bawiła się nią, gdy była zestresowana. Jak kochała ten mały element.
Laura widząc jego wewnętrzne rozterki ścisnęła go mocniej za dłoń, co z ulgą przyjął, robiąc podobny gest w jej kierunku.
- Czy to nie zbyt wiele? - spytała ostatecznie. Ostatnie, co jej się marzyło, to przekonywanie Marka, że ta obrączka niedługo będzie zbędna, gdy tylko ona i Ross zerwą umowę.
- Dziękujemy wam - powiedział Ross, nie pozwalając ojcu odpowiedzieć na pytanie Laury - Wiem, ile dla Ciebie to znaczy i bardzo to doceniamy.
Laura zauważyła, że już się opanował, stąd ta reakcja. Objął ją w pasie i teatralnie przyciągnął do siebie, całując w czubek głowy, przez co na policzki brunetki wypłynął rumieniec.
Przez jej głowę przebiegło miliony myśli. Było coraz więcej wątpliwości, czy pomysł aby na pewno był dobry.
Dotyk Rossa nie parzył już tak, jak wcześniej. Wręcz przeciwnie. Czuła, że sprawia jej przyjemność i z tego powodu bardzo się niepokoiła. Nie mogła się zauroczyć. Nie w nim. Nie teraz. Nie, kiedy powoli wychodziła na prostą i zaczęła układać sobie życie bez dodatkowych osób.
Spojrzała na niego, a on uśmiechnął się szczerze. Ciepło. Jego oczy pokazywały, że nie jest tak samo zły, zimny czy oschły jak wcześniej.
Poczuła kolejne ciepło od środka, gdy zdała sobie sprawę, że spowodowała u niego zmianę nastawienia.
Mark uśmiechnął się na ten widok, po czym zachęcił młodych, by spróbowali deseru.
- Ojej, uwielbiam masło orzechowe - powiedziała brunetka, czując w ustach, jak delikatny krem się rozpływa.
- Ross mi mówił, że pochłaniasz je słoikami - zaśmiał się Mark. Laura spojrzała wymownie na blondyna, zaskoczona, skąd wie ten fakt. Ross beztrosko skomentował:
- Widziałem, jak kupujesz w sklepie niedaleko korporacji.
Uśmiechnęła się pod nosem. Widział ją? A może śledził?
- I stwierdziłeś, że przekupisz mnie deserem? - spytała, patrząc na niego wymownie. W tych słowach zawarła coś więcej niż komentarz dotyczący tego, co jedli. Zawarła w tym swój żal za traktowanie, czy też za piekło, jakie niegdyś jej zgotował. Blondy zrozumiał od razu, co miała na myśli, na co tylko pokiwał głową. Nie miała do niego żalu. Wręcz przeciwnie. Zaczęła się cieszyć, że między nimi zaczyna być coraz lepiej.
Bo przecież gorzej być nie może, prawda?
Nikt nie skupia się na początkach. Ale kiedy są spektakularne rezultaty, są zauważane przez wszystkich. Nikt nie miał wątpliwości, że firma Lynch'ów rozwijała się coraz bardziej, co każdy mógł podziwiać. Mark zadowolony z obrotów coraz częściej myślał o zniszczeniu tego, czego Ross pragnął najbardziej - przekazania pałeczki w firmie. Był już coraz starszy, a nie był w stanie cofnąć nawet sekundy w swoim życiu. Poza tym wychodziło na to, de warunek zostanie niedługo spełniony.
Ross spojrzał na zdjęcie matki, które stało na jego biurku. Myślał o niej codziennie, ale tego dnia zastanawiał się, co by mu doradziła. Miał wrażenie, że nie ma siły ranić Laury swoim postępowaniem, ale bał się, de jeśli zmieni do niej stosunek on sam na tym ucierpi. Nie chciał dopuścić do żadnej z tych rzeczy.
Jego rozważania przerwał Max, który jak zwykle wszedł do pomieszczenia bez płukania.
- przerywam Twoje męki i oto jestem! - krzyknął radośnie od progu.
- Albo jestem taki przewidywalny, albo znasz mnie za dobrze.
- Po prostu zdaję sobie sprawę że nie wiesz, co robić.
- Czyli jestem przewidywalny - zaśmiał się, na co brunet przewrócił oczyma. Usiadł na przeciw niego i uniósł jedną brew ku górze.
- Powiesz Ty mi lepiej, co wymyśliłeś.
- Widzę, że boli ją moje traktowanie.
- Stary, nie ma co się dziwić. Traktujesz ją jak psa.
- Wiesz dokładnie dlaczego to robię.
- I uważasz, de nie ma innego rozwiązania?
- Max, wiesz dobrze, że tak jest najlepiej!
Nastąpiła chwilą ciszy, w której blondyn pi chwili się uspokajał. Max spojrzał na przyjaciela i spytał :
- Dla Ciebie czy dla niej?
Ross oparł głowę na dłoniach i westchnął głęboko. Max miał rację, z czym nie mógł się pogodzić.
- Max....
- Stary - zaczął, kładąc mu dłoń na ramieniu - Kocham Cię jak brata. Wiem, de jesteś rozsądny ale w tym wypadku, zachowujesz się jak egoista! Wybór jest tylko Twój, moje zdanie znasz. Ale pamiętaj, że jeśli już masz cokolwiek robić to rób w taki sposób, by ona na tym nie ucierpiała.
***
Kochała dni podobne do tych, które po otworzeniu oczu, były alarmowe głosem w mózgu, krzyczącym 'wolne!'. Leniwie przeciągnęła się na łóżku i spojrzała na zegar. Uśmiechnęła się pod nosem widząc że dochodziło południe. Za trzy godziny miała iść na kolejny 'rodzinny' obiad w gronie swojego udawanego narzeczonego oraz jego ojca.
Podeszła do szafy zastanawiając się, co na siebie włożyć. Dzień był ciepły, więc najlepszą opcją na wizytę oraz na tę porę dnia, była sukienka bez ramion. Laura spojrzała na swoje odbicie w lustrze pomrukując lekko z niezadowolenia. Chcąc nie chcąc musiała zrobić makijaż, bo powieki po tak długim śnie były opuchnięte.
Myślała, jak Ross się zachowa. Czy będzie starał się być miły? Skomplementuje jej wygląd? Usiądzie koło niej?
Szybko wyrzuciła go z głowy nie chcąc pozwolić, by ktoś taki jak on zajmował jej myśli czy rozważania.
<><><>
- Ależ tato, naprawdę nie trzeba - powiedziała speszona, patrząc na prezent jaki dostali. Ross spoważniał i zesztywniał.
- Obiecałem mojej żonie, że właśnie to zrobię. Z szacunku do jej osoby mam zamiar spełnić tę obietnice.
Ross tempo wpatrywał się w dwie obrączki leżące na srebrnej tacy. Obrączki, które niegdyś należały do jego rodziców.
- Stormie chciała, aby Ross i wybranka jego serca mieli po nas coś takiego.
Laura spojrzała błagalnie na Rossa, ale do niego nie docierło żadne ze słów. Dokładnie pamiętał, jak mama nosiła tę biżuterię. Jak bawiła się nią, gdy była zestresowana. Jak kochała ten mały element.
Laura widząc jego wewnętrzne rozterki ścisnęła go mocniej za dłoń, co z ulgą przyjął, robiąc podobny gest w jej kierunku.
- Czy to nie zbyt wiele? - spytała ostatecznie. Ostatnie, co jej się marzyło, to przekonywanie Marka, że ta obrączka niedługo będzie zbędna, gdy tylko ona i Ross zerwą umowę.
- Dziękujemy wam - powiedział Ross, nie pozwalając ojcu odpowiedzieć na pytanie Laury - Wiem, ile dla Ciebie to znaczy i bardzo to doceniamy.
Laura zauważyła, że już się opanował, stąd ta reakcja. Objął ją w pasie i teatralnie przyciągnął do siebie, całując w czubek głowy, przez co na policzki brunetki wypłynął rumieniec.
Przez jej głowę przebiegło miliony myśli. Było coraz więcej wątpliwości, czy pomysł aby na pewno był dobry.
Dotyk Rossa nie parzył już tak, jak wcześniej. Wręcz przeciwnie. Czuła, że sprawia jej przyjemność i z tego powodu bardzo się niepokoiła. Nie mogła się zauroczyć. Nie w nim. Nie teraz. Nie, kiedy powoli wychodziła na prostą i zaczęła układać sobie życie bez dodatkowych osób.
Spojrzała na niego, a on uśmiechnął się szczerze. Ciepło. Jego oczy pokazywały, że nie jest tak samo zły, zimny czy oschły jak wcześniej.
Poczuła kolejne ciepło od środka, gdy zdała sobie sprawę, że spowodowała u niego zmianę nastawienia.
Mark uśmiechnął się na ten widok, po czym zachęcił młodych, by spróbowali deseru.
- Ojej, uwielbiam masło orzechowe - powiedziała brunetka, czując w ustach, jak delikatny krem się rozpływa.
- Ross mi mówił, że pochłaniasz je słoikami - zaśmiał się Mark. Laura spojrzała wymownie na blondyna, zaskoczona, skąd wie ten fakt. Ross beztrosko skomentował:
- Widziałem, jak kupujesz w sklepie niedaleko korporacji.
Uśmiechnęła się pod nosem. Widział ją? A może śledził?
- I stwierdziłeś, że przekupisz mnie deserem? - spytała, patrząc na niego wymownie. W tych słowach zawarła coś więcej niż komentarz dotyczący tego, co jedli. Zawarła w tym swój żal za traktowanie, czy też za piekło, jakie niegdyś jej zgotował. Blondy zrozumiał od razu, co miała na myśli, na co tylko pokiwał głową. Nie miała do niego żalu. Wręcz przeciwnie. Zaczęła się cieszyć, że między nimi zaczyna być coraz lepiej.
Bo przecież gorzej być nie może, prawda?
***
Hej, haj, Helloł!
Jeny, jak dawno mnie tu nie było!
Większość z was, zapewne już od dawna nie wchodzi na bloggera. Nie dziwię się. Sama ostatni rozdział napisałam jakiś rok temu. Chcę dokończyć tego bloga, ale chciałabym znów wrócić do pisania. Zastanawiam się tylko, czy nie zacząć pisać na Wattpadzie.
Lauren, kochanie Ty moje! Życie mija mi przyjemnie, optymistycznie :D Staram się bardziej skupić na nauce, co oczywiście tylko czasem wychodzi xD
Dziękuję wam za cierpliwe czekanie!
Do następnego!
~Abi
niedziela, 17 września 2017
Witajcie Kochani!
Moi kochani czytelnicy!
Zagadką nie jest, że blog został tu troszkę zaniedbany. Przypomniałam sobie o nim w sumie jakoś teraz, gdy dostałam anonimowy komentarz. Przypadek, ale otrząsnął mnie z tekstem ,,Ej, ale bloga trzeba dokończyć, c'nie?". No oczywiście! Faktem jest, że przez rok styl pisania mi się zmienił, ale myślę, że dam radę. Miśki, mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu, gdyż iż poniewuż - sama teraz muszę przeczytać swojego bloga :p Uwierzcie mi, nie pamiętam historii! Mam nadzieję, że mi pomożecie i wspólnie damy radę ;) A co wy na to? Czekam na wasze komentarze kochani! Buziaki xoxo
~Abi
Zagadką nie jest, że blog został tu troszkę zaniedbany. Przypomniałam sobie o nim w sumie jakoś teraz, gdy dostałam anonimowy komentarz. Przypadek, ale otrząsnął mnie z tekstem ,,Ej, ale bloga trzeba dokończyć, c'nie?". No oczywiście! Faktem jest, że przez rok styl pisania mi się zmienił, ale myślę, że dam radę. Miśki, mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu, gdyż iż poniewuż - sama teraz muszę przeczytać swojego bloga :p Uwierzcie mi, nie pamiętam historii! Mam nadzieję, że mi pomożecie i wspólnie damy radę ;) A co wy na to? Czekam na wasze komentarze kochani! Buziaki xoxo
~Abi
wtorek, 31 maja 2016
28 ,,Zmieniając przyszłość..."
<Dzień rozprawy sądowej>
- Tak mi przykro - powiedział Ross klepiąc przyjaciela po plecach. Max westchnął ciężko. Był świadomy, że to koniec. W jego uszach wciąż brzmiały słowa sędziego, które orzekały o winie jego ojca.
Człowiek, jakiemu podporządkował swoje życie, od jakiego był niejako zależny, któremu ufał, nagle okazał się łgarzem i brutalnym mordercą.
Nikt nie chciał wnikać w szczegóły. Jednak najgorsze było to, że Ross je znał. Chodziło o jego matkę, ale po części też o przyjaciela.
Skrajne uczucia często nam towarzyszą, gdy mamy pewne dylematy. Ross przed takim stanął. Jego przyjaciel miał tylko swojego ojca. Ale Ross nie mógł pogodzić się ze stratą ukochanej matki, która zginęła w tak tragicznych okolicznościach.
- Wiedz Ross, że nie mam do Ciebie żalu. Zrobiłeś to, co należało zrobić - powiedział Max, uśmiechając się przy tym słabo. Blondyna ścisnęło od środka. Kilka słów przebaczenia może wywołać tak skrajne uczucia...
- Wiem, że nie powinieneś mi wybaczać - dodał cicho.
- Jesteś w błędzie. Ludzie zawsze się mylą w kwestii wybaczania. Należy wybaczać wszystkim. Nie mam do Ciebie żalu. Przyjaźnimy się. Mimo, że to mój tata, to zasłużył na karę, jaka go spotkała. Był świadomy, co robi. Mimo wszystko wybaczam Ci nie dlatego, że jesteś mi jak brat, ale dlatego, że tak trzeba. Zrobiłbym to nawet, gdybyśmy nie byli jakkolwiek związani.
- Tak mi przykro - powiedział Ross klepiąc przyjaciela po plecach. Max westchnął ciężko. Był świadomy, że to koniec. W jego uszach wciąż brzmiały słowa sędziego, które orzekały o winie jego ojca.
Człowiek, jakiemu podporządkował swoje życie, od jakiego był niejako zależny, któremu ufał, nagle okazał się łgarzem i brutalnym mordercą.
Nikt nie chciał wnikać w szczegóły. Jednak najgorsze było to, że Ross je znał. Chodziło o jego matkę, ale po części też o przyjaciela.
Skrajne uczucia często nam towarzyszą, gdy mamy pewne dylematy. Ross przed takim stanął. Jego przyjaciel miał tylko swojego ojca. Ale Ross nie mógł pogodzić się ze stratą ukochanej matki, która zginęła w tak tragicznych okolicznościach.
- Wiedz Ross, że nie mam do Ciebie żalu. Zrobiłeś to, co należało zrobić - powiedział Max, uśmiechając się przy tym słabo. Blondyna ścisnęło od środka. Kilka słów przebaczenia może wywołać tak skrajne uczucia...
- Wiem, że nie powinieneś mi wybaczać - dodał cicho.
- Jesteś w błędzie. Ludzie zawsze się mylą w kwestii wybaczania. Należy wybaczać wszystkim. Nie mam do Ciebie żalu. Przyjaźnimy się. Mimo, że to mój tata, to zasłużył na karę, jaka go spotkała. Był świadomy, co robi. Mimo wszystko wybaczam Ci nie dlatego, że jesteś mi jak brat, ale dlatego, że tak trzeba. Zrobiłbym to nawet, gdybyśmy nie byli jakkolwiek związani.
***
- Hej. I jak? - spytała brunetka, gdy zauważyła w progu swojego domku Rossa.
- Jedna sprawa już zakończona - odezwał się po chwili.
- Nadal nie jestem zbyt świadoma, o co dokładnie chodzi.
Taka była prawda. Laurze nie wyjaśniono żadnej ze spraw. Ross potrafił dochować tajemnicy, ale w tym wypadku czuł, że może jej zaufać. A nawet chciał to zrobić.
- Ojciec Maxa zabił moją matkę.
Szeroko otwarte oczy i usta, niedowierzanie czy szok. Reakcje tak łatwe do opisania, kiedy jest się ich świadkiem. Ale co mogą powiedzieć o tym osoby, które po prostu tego doświadczają?
- I co teraz? - spytała szeptem, patrząc na jego stoicką postawę.
Wzruszył ramionami. Podszedł bliżej i gestem wskazał, by przenieśli konwersację w inne miejsce.
- Teraz, to przez 25 lat nie wyjdzie z więzienia.
- Ross, tak mi przykro...
Ku jego zaskoczeniu nie pytała o Maxa. Wydawało się nawet, że czuła bardziej cierpienie Rossa, niż jego przyjaciela. A może rzeczywiście tak było?
Objął ją ramionami, jakby tym cudem miał przekazać całe swoje problemy w jej barki.
Objął ją ramionami, jakby tym cudem miał przekazać całe swoje problemy w jej barki.
Niektórzy ludzie właśnie tak się czują, mając przy sobie kogoś bliskiego, w którego ramię można się wtulić. Działa to jak magiczne lekarstwo, które ściąga z nas wszystko co złe i przynosi ukojenie.
Czuł całym sobą, że jej obecność właśnie tak działa. Że pomaga mu w pogodzeniu się z sytuacją i wyrzutami sumienia, jakie towarzyszyły mu od czasu wydania wyroku.
- Dziękuję - wyszeptał w jej włosy. Zaskoczona spytała równie cichym głosem:
- Za co?
- Za to, że jesteś.
- I będę - dodała, przytulając go jeszcze mocniej.
Uczucia powoli się wdają w nas niepostrzeżenie, ale czy ktoś potrafi je powstrzymać?
Czuł całym sobą, że jej obecność właśnie tak działa. Że pomaga mu w pogodzeniu się z sytuacją i wyrzutami sumienia, jakie towarzyszyły mu od czasu wydania wyroku.
- Dziękuję - wyszeptał w jej włosy. Zaskoczona spytała równie cichym głosem:
- Za co?
- Za to, że jesteś.
- I będę - dodała, przytulając go jeszcze mocniej.
Uczucia powoli się wdają w nas niepostrzeżenie, ale czy ktoś potrafi je powstrzymać?
***
Miałam dodać w niedzielę, ale miałam wyjazd :P
Kochani! Mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętacie xD
Dłuuuugo mnie tu nie było, ale wena wraca! :D Po raz kolejny bardzo gorąco zapraszam na mojego nowego bloga, gdzie styl pisania również jest bardziej dojrzały i elokwentny do mojej osoby, a dodatkowo bohaterowie posiadają niektóre moje cechy :p
Fakt, bez Raury, ale może przemkną się w tym blogu ich postacie :p
Zapraszam! http://darkness-roosvelt.blogspot.com
Do napisania!
środa, 25 maja 2016
Brak czasu = brak postów
Dopiero dziś sobie przypomniałam, że mam jeszcze tego bloga, a na nim niedokończone rozdziały. Aż wstyd się przyznać, ale od 31 marca nie mam na nic czasu. Teraz postaram się jakoś wykorzystać te kilka dni wolnego i wstawić coś na każdego z moich obecnie prowadzonych blogów. Dziękuję za cierpliwość!
czwartek, 31 marca 2016
27 ,,Rozważ decyzje, póki masz czas"
Czas. Składają się na niego sekundy, minuty, godziny, a nawet dnie. Podobno ludzie najbardziej chcą cofnąć dwie rzeczy, których za nic w świecie i tak nie przywrócą: czas i wypowiedziane słowa.
Czas mija nieubłaganie, więc trzeba radykalnych środków by dobrze go wykorzystać.
Mamy jeden raz 24 godziny, a żadnej cennej, aczkolwiek jedynej w swoim rodzaju nic nie wróci. To czyni go niepowtarzalnym, ale i niebezpiecznym.
Tydzień. Tyle upłynęło od wprowadzki Laury i jej pierwszej oficjalnej, rodzinnej kolacji.
Dziś nadszedł dzień rozprawy, a Max nadal nic o niej nie wiedział. To był ten moment, gdy Ross usiadł za biurkiem, przetarł twarz dłońmi i zaczął swoją przemowę, mimo, że przyszła mu z ogromnym wysiłkiem.
- Max... Kocham cię jak brata i tak samo jesteś mi bliski.
- Zaczynasz jakbyś miał mi oznajmić, że umierasz - powiedział rozbawiony Max,.
- Wolałbym właśnie to oznajmiać - dodał Ross spoglądając ukradkiem na przyjaciela.
- Laurze coś się stało? - spytał zaniepokojony.
- Nie...
- To może twojemu tacie? Albo coś z firmą? Ross, jesteś chory? Masz gorączkę? A może to coś poważniejszego?
- Max, przestań zgadywać - dodał przyjaciel z przekąsem. Jednak wiedział, że im dłużej zwleka, tym będzie gorzej. Musiał wziąć się w garść. Nie było już odwrotu.
- Więc po prostu to powiedz - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha przyjaciel, klepiąc Rossa po ramieniu.
,,Musisz to zrobić. Musisz" - powtarzał sobie blondyn w duchu, odliczając każdą milisekundę, która dłużyła się w nieskończoność.
- Twój tata jest w areszcie.
W tym momencie twarz bruneta stężała, jakby rozważał opcje ,,wybuchnij śmiechem" lub ,,zapytaj, czy to na serio". Mimo wszystko nie odezwał się słowem.
Ross przyjrzał mu się uważnie, podczas gdy dłoń bruneta powoli spadła w dół z barku Rossa. Odszedł kilka kroków dalej i przetarł twarz dłońmi.
- Jako świadek? - spytał z nutką nadziei. Ross pokiwał przecząco głową, na co brunet zatopił palce w swoich gęstych włosach.
- Dlaczego? - to pytanie padło z jego ust.
Najciekawszym jest, że za każdym razem, jak komuś z nas przytrafiają się trudności, problemy, czy cokolwiek innego, zadajemy jedno proste pytanie: Dlaczego. Mimo, że nie zawsze uzyskujemy na nie odpowiedź, to zawsze wyłaniamy je ze strun głosowych.
Max również starał się uzyskać odpowiedź na to pytanie. Jednak coraz bardziej zastanawiał się, czy naprawdę tego chce.
- Wiesz, że prowadziłem śledztwo, prawda? - spytał blondyn.
- To w sprawie twojej mamy?
Ross pokiwał twierdząco głową.
- Czemu mówisz, że prowadziłeś? Zakończyłeś sprawę?
Po raz kolejny blond czupryna potwierdziła to skinieniem głowy. Max zastanowił się chwilkę.
- Dlaczego mówisz mi to dopiero teraz? Gdy zamknęli mojego ojca? - spytał lekko podenerwowany. Wiedział, że jest o krok do poznania prawdy.
- Widzisz Max, znaleźliśmy dowody w sprawie i...
Tu urwał. Pierwszy raz w życiu zauważył czerowne oczy u przyjaciela. Oznaczały tylko jedno: Łzy.
Nie dowierzał.Nie chciał przyjąć tak brutalnej prawdy. Jego ojciec? Ale dlaczego? Jakie miał powody?
Pokiwał przecząco głową, jakby żądał od Rossa zaprzeczenia lub nagłego wyskoczenia z tekstem ,,żartowałem". Ale nic takiego się nie stało.
Drżące dłonie przyłożył do ust i rozpłakał się. To koniec. Prawda wyszła na jaw.
Tylko jak żyć ze świadomością, że żyło się tyle lat i dodatkowo kochało potwora?
Czas mija nieubłaganie, więc trzeba radykalnych środków by dobrze go wykorzystać.
Mamy jeden raz 24 godziny, a żadnej cennej, aczkolwiek jedynej w swoim rodzaju nic nie wróci. To czyni go niepowtarzalnym, ale i niebezpiecznym.
Tydzień. Tyle upłynęło od wprowadzki Laury i jej pierwszej oficjalnej, rodzinnej kolacji.
Dziś nadszedł dzień rozprawy, a Max nadal nic o niej nie wiedział. To był ten moment, gdy Ross usiadł za biurkiem, przetarł twarz dłońmi i zaczął swoją przemowę, mimo, że przyszła mu z ogromnym wysiłkiem.
- Max... Kocham cię jak brata i tak samo jesteś mi bliski.
- Zaczynasz jakbyś miał mi oznajmić, że umierasz - powiedział rozbawiony Max,.
- Wolałbym właśnie to oznajmiać - dodał Ross spoglądając ukradkiem na przyjaciela.
- Laurze coś się stało? - spytał zaniepokojony.
- Nie...
- To może twojemu tacie? Albo coś z firmą? Ross, jesteś chory? Masz gorączkę? A może to coś poważniejszego?
- Max, przestań zgadywać - dodał przyjaciel z przekąsem. Jednak wiedział, że im dłużej zwleka, tym będzie gorzej. Musiał wziąć się w garść. Nie było już odwrotu.
- Więc po prostu to powiedz - powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha przyjaciel, klepiąc Rossa po ramieniu.
,,Musisz to zrobić. Musisz" - powtarzał sobie blondyn w duchu, odliczając każdą milisekundę, która dłużyła się w nieskończoność.
- Twój tata jest w areszcie.
W tym momencie twarz bruneta stężała, jakby rozważał opcje ,,wybuchnij śmiechem" lub ,,zapytaj, czy to na serio". Mimo wszystko nie odezwał się słowem.
Ross przyjrzał mu się uważnie, podczas gdy dłoń bruneta powoli spadła w dół z barku Rossa. Odszedł kilka kroków dalej i przetarł twarz dłońmi.
- Jako świadek? - spytał z nutką nadziei. Ross pokiwał przecząco głową, na co brunet zatopił palce w swoich gęstych włosach.
- Dlaczego? - to pytanie padło z jego ust.
Najciekawszym jest, że za każdym razem, jak komuś z nas przytrafiają się trudności, problemy, czy cokolwiek innego, zadajemy jedno proste pytanie: Dlaczego. Mimo, że nie zawsze uzyskujemy na nie odpowiedź, to zawsze wyłaniamy je ze strun głosowych.
Max również starał się uzyskać odpowiedź na to pytanie. Jednak coraz bardziej zastanawiał się, czy naprawdę tego chce.
- Wiesz, że prowadziłem śledztwo, prawda? - spytał blondyn.
- To w sprawie twojej mamy?
Ross pokiwał twierdząco głową.
- Czemu mówisz, że prowadziłeś? Zakończyłeś sprawę?
Po raz kolejny blond czupryna potwierdziła to skinieniem głowy. Max zastanowił się chwilkę.
- Dlaczego mówisz mi to dopiero teraz? Gdy zamknęli mojego ojca? - spytał lekko podenerwowany. Wiedział, że jest o krok do poznania prawdy.
- Widzisz Max, znaleźliśmy dowody w sprawie i...
Tu urwał. Pierwszy raz w życiu zauważył czerowne oczy u przyjaciela. Oznaczały tylko jedno: Łzy.
Nie dowierzał.Nie chciał przyjąć tak brutalnej prawdy. Jego ojciec? Ale dlaczego? Jakie miał powody?
Pokiwał przecząco głową, jakby żądał od Rossa zaprzeczenia lub nagłego wyskoczenia z tekstem ,,żartowałem". Ale nic takiego się nie stało.
Drżące dłonie przyłożył do ust i rozpłakał się. To koniec. Prawda wyszła na jaw.
Tylko jak żyć ze świadomością, że żyło się tyle lat i dodatkowo kochało potwora?
***
Witajcie :) Mamy kolejny rozdział i jak widać - kolejną zagadkę rozwiązaną, a przynajmniej po części.
Dziękuję szczerym osobą, za odpowiedzenie na notatkę. Zawsze Uśmiechnięta - przepraszam, że pomyliłam Twoją nazwę.
Dedykuję rozdział dla Arii Lynch, Anny, Czekoladki Lynch, Lauren Coolness, Zawsze Uśmiechniętej oraz Emi Delly R5er.
Dziękuję wam za to, że w moich blogach nie liczą się dla was imiona bohaterów, a całokształt historii.
Dziękuję za motywowanie mnie i dodawanie mi otuchy :*
Do napisania!
piątek, 25 marca 2016
WAŻNA NOTKA DLA CZYTELNIKÓW BLOGA
Proszę o przeczytanie notatki do końca
Posłuchajcie. Zapewne każdy czytał moją poprzednią notkę. Jedna osoba ją źle zinterpretowała i teraz wszyscy za nią poszli.
W nawiasie napisałam ,,Oczywiście tego bloga skończę". Mogłam napisać ,,dokończę", bo nie mam zamiaru zostawić go ot tak. Mam zamiar go DOKOŃCZYĆ.
Proszę was, nie denerwujcie się na mnie za to, że nie potrafię pisać o tym, co po prostu już dla mnie nie istnieje. Z wiekiem wyrasta się z pewnych rzeczy, tak jak ja wyrosłam z Raury.
Moja kochana czytelniczka, którą jest Wiecznie Uśmiechnięta i której komentarz przyprawił mnie o ciepełko na sercu, miała po prostu rację. Niektórzy z was czytają tego bloga tylko dlatego, że pojawiają się w nich imiona ,,Ross i Laura". Wiele osób nie lubi Raury, a także wiele nie lubi Mai, Courtney czy nie wiadomo kogo jeszcze.
Oczywiście nadal uwielbiam i Rossa i Laurę, ale parowanie ich, kiedy patrzę na to z perspektywy mojego wieku, wydaje się trochę dziecinne.
Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że Ross i Laura są przyjaciółmi, może nawet kiedyś będą parą (kto to wie), a Raura istnieje jako friendship. Po prostu jakby to przełożyć na nasze: to tak jakby ktoś pisał coś o naszym prywatnym życiu, co niekoniecznie nam się może podobać.
Większość z was czyta książki. Ja również. Postanowiłam swoją napisać. Wyobrażacie sobie, bym miała napisać książkę o Rossie i Laurze? Spytałam was wcześniej, czy będziecie chcieli, abym wstawiała swoje rozdziały i to, co napiszę. Dużo osób było za.
Dlatego założyłam nowego bloga, w którym nie ma nic innego, jak tylko zmienione imiona bohaterów.Czy naprawdę same nazwy postaci przeszkadzają wam w czytaniu tego, co ja napiszę? Postanowiliście mnie opuścić i skończyć czytanie moich opowiadań tylko dlatego, by zmieniłam imiona?
Który czytelnik, który opowiadał mi jak to ,,kocha mój styl pisania", tak naprawdę tak uważał? Okazało się, że to nie mój styl pisania kochacie, a po prostu to, że jest tu Raura.
Nie zmuszam was do czytania mojego nowego bloga. Jestem jednak wdzięczna każdej osobie, która naprawdę dowiodła tego, że imiona bohaterów nie są dla nich ważne, a jedynie historia, która wyjdzie ode mnie. Dla takich osób piszę.
Mimo wszystko, ta historia, którą dokończę na tym blogu, jest dla was wszystkich. I dla tych, którzy naprawdę lubią mój styl pisania i oczywiście dla samych fanów Raury.
Dziękuję również Lauren Coolness, która jest ze mną od mojego pierwszego bloga i również nie zraziła się do braku Raury na moim nowym blogu.
A tymczasem powiem tyle, że postaram się dodać rozdział w najbliższym czasie. Do napisania.
Posłuchajcie. Zapewne każdy czytał moją poprzednią notkę. Jedna osoba ją źle zinterpretowała i teraz wszyscy za nią poszli.
W nawiasie napisałam ,,Oczywiście tego bloga skończę". Mogłam napisać ,,dokończę", bo nie mam zamiaru zostawić go ot tak. Mam zamiar go DOKOŃCZYĆ.
Proszę was, nie denerwujcie się na mnie za to, że nie potrafię pisać o tym, co po prostu już dla mnie nie istnieje. Z wiekiem wyrasta się z pewnych rzeczy, tak jak ja wyrosłam z Raury.
Moja kochana czytelniczka, którą jest Wiecznie Uśmiechnięta i której komentarz przyprawił mnie o ciepełko na sercu, miała po prostu rację. Niektórzy z was czytają tego bloga tylko dlatego, że pojawiają się w nich imiona ,,Ross i Laura". Wiele osób nie lubi Raury, a także wiele nie lubi Mai, Courtney czy nie wiadomo kogo jeszcze.
Oczywiście nadal uwielbiam i Rossa i Laurę, ale parowanie ich, kiedy patrzę na to z perspektywy mojego wieku, wydaje się trochę dziecinne.
Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że Ross i Laura są przyjaciółmi, może nawet kiedyś będą parą (kto to wie), a Raura istnieje jako friendship. Po prostu jakby to przełożyć na nasze: to tak jakby ktoś pisał coś o naszym prywatnym życiu, co niekoniecznie nam się może podobać.
Większość z was czyta książki. Ja również. Postanowiłam swoją napisać. Wyobrażacie sobie, bym miała napisać książkę o Rossie i Laurze? Spytałam was wcześniej, czy będziecie chcieli, abym wstawiała swoje rozdziały i to, co napiszę. Dużo osób było za.
Dlatego założyłam nowego bloga, w którym nie ma nic innego, jak tylko zmienione imiona bohaterów.Czy naprawdę same nazwy postaci przeszkadzają wam w czytaniu tego, co ja napiszę? Postanowiliście mnie opuścić i skończyć czytanie moich opowiadań tylko dlatego, by zmieniłam imiona?
Który czytelnik, który opowiadał mi jak to ,,kocha mój styl pisania", tak naprawdę tak uważał? Okazało się, że to nie mój styl pisania kochacie, a po prostu to, że jest tu Raura.
Nie zmuszam was do czytania mojego nowego bloga. Jestem jednak wdzięczna każdej osobie, która naprawdę dowiodła tego, że imiona bohaterów nie są dla nich ważne, a jedynie historia, która wyjdzie ode mnie. Dla takich osób piszę.
Mimo wszystko, ta historia, którą dokończę na tym blogu, jest dla was wszystkich. I dla tych, którzy naprawdę lubią mój styl pisania i oczywiście dla samych fanów Raury.
Dziękuję również Lauren Coolness, która jest ze mną od mojego pierwszego bloga i również nie zraziła się do braku Raury na moim nowym blogu.
A tymczasem powiem tyle, że postaram się dodać rozdział w najbliższym czasie. Do napisania.
poniedziałek, 7 marca 2016
WAŻNA NOTKA!
Słuchajcie, postanowiłam nie rezygnować z bloggera, jedynie z czegoś, co jest niemożliwe i nieistniejące (chodzi mi o Raurę). Postanowiłam skonstruować nową historię, której bohaterowie będą fikcyjni, a nowa historia totalnie odmieniona. Jedynie baaaaardzo zależy mi na waszej obecności. Czy chcielibyście czytać nową historię? (oczywiście te skończę).
Jeśli nadal chcecie mnie wspierać, to zapraszam pod tym adresem: http://darkness-roosvelt.blogspot.com
Prolog zostanie opublikowany już wkrótce. Ale to, czy historia będzie miała miejsce zależy tylko i wyłącznie OD WAS. Kocham was kochani :*
Jeśli nadal chcecie mnie wspierać, to zapraszam pod tym adresem: http://darkness-roosvelt.blogspot.com
Prolog zostanie opublikowany już wkrótce. Ale to, czy historia będzie miała miejsce zależy tylko i wyłącznie OD WAS. Kocham was kochani :*
czwartek, 25 lutego 2016
26 ,,Gdybym potrafiła kochać Cię tak mocno, jak Cię nienawidzę..."
- Ross? Czy ty na głowę upadłeś? - spytała z frustracją i zmieszaniem wymalowanym na twarzy.
Stali razem na małej posesji w ogrodzie, przed ślicznym, skromnym domkiem jednorodzinnym z drewna, kamienia i szkła. Całość była wykończona tak pięknie i bogato, że musiał kosztować fortunę.
- Kochana moja - uśmiechnął się szeroko kładąc jej dłonie na talii. Zdziwiły ją słowa i sposób w jaki ją nazwał. Szybko przekonała się, że zrobił to dlatego, iż do nich właśnie zbliżał się przyszły teść Laury.
- Podoba Ci się? - spytał z wahaniem Mark.
- Tato... Jest piękny, naprawdę. Jakby wyrwany z moich marzeń. Ale Ross wspominał o kawalerce, a taki prezent z pewnością jest nie do przyjęcia.
- Lauro, gdybyś miała zamieszkać z nami, przed ślubem, byłoby to nieetyczne. Ale mieszkasz niedaleko ukochanego. Poza tym, to taki firmowy prezent.
Faktem było, że nie więcej niż 20 metrów dalej stała posesja Lynchów. To dopiero była willa.
- Firmowy prezent? - spytała z bulwersem. Ross uśmiechnął się szeroko i powiedział do niej:
- Kochanie, to naprawdę jest kawalerka. To znaczy Twoje rzeczy są w jednym pokoju.
- Tylko moje rzeczy? Czyli dom ma więcej, tak? - spytała będąc bardziej oburzona na Rossa, który sprawiając jej tak nietypowy prezent naginał warunki umowy. Czy jeśli wreszcie się rozejdą, a Ross uzyska firmę, czy wtedy każe jej się wyprowadzić?
- Zobaczysz - zaśmiał się przytulając ją mocniej. Westchnęła.
- Tato, jak ja mam się wam odwdzięczyć? - spytała brunetka. Mark podszedł do niej, a swoje dłonie ułożył na jej ramionach. Z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy powiedział ciepło:
- Lauro, już nam się odwdzięczyłaś. Twoja obecność w naszym życiu, to jedyne, czego pragniemy. Nic więcej.
Laura stała w osłupieniu nie wiedząc, jak ma zareagować na te słowa. Otworzyła usta ze zdumienia, po czym szybko je zamknęła, gdy tylko dłonie Rossa oderwały się od jej ciała i wskazały gestem na drzwi.
- Wejdźmy do środka.
Kiedy tylko przekraczali próg mieszkania, rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Przepraszam was - zaczął Ross zerkając na swój telefon - muszę was na chwilkę zostawić. Tato? Oprowadź proszę Laurę po mieszkaniu.
- Jesteś pewien, że to aż tak ważne? - spytał Mark podejrzliwie. Ross przełknął ślinę i spojrzał z obawą na ojca.
- To sprawa sądowa, tato.
- Wrócisz na kolację? - to pytanie padło z ust brunetki. Ross skupił na nią całą swą uwagę, przez co poczuła się naprawdę mała.
Uśmiechnął się do niej szeroko zbliżając powoli. Stała otwierając oczy coraz szerzej i zastanawiając się, co Ross może zrobić.
Nachylił się jednak tylko do niej i musnął wargami jej policzek, szepcząc:
- Obiecuję.
Nie musiał nic więcej ani mówić ani robić. Brunetka poczuła, jak jej kolana miękną, a przyjemne ciepło rozchodzi się po całym brzuchu. Przymknęła lekko powieki ze zdumienia, a gdy tylko je otworzyła mocniej Ross zniknął z jej pola widzenia.
***
- Cześć Ross - odezwał się Ethan witając go po przyjacielsku.
- Mówiłeś, że to pilne. Co takiego się stało? - spytał blondyn patrząc na akta, które brunet trzymał w dłoni.
- Mamy go.
- Już? - spytał zaskoczony obrotem spraw.
- Załatwiamy właśnie kilkoro świadków. Obawiam się, że musisz poinformować o tym Maxa.
- Ja... Ja wiem - powiedział Ross. Czuł się z tą świadomością okropnie. Ale musiał to zrobić. To było konieczne. Cokolwiek by się nie działo, tamten człowiek był winny.
- Słuchaj, właśnie go zgarnęli. Teraz mają tydzień przesłuchań, zbierania końcowych dowodów i świadków, którzy potwierdzą to wszystko. Ma dobrego adwokata, ale nie sądzę, że uda mu się wybronić.
- Pewnie dlatego, że Ty jesteś moim adwokatem - Ross uśmiechnął się blado. Ethan, mimo młodego wieku, był najlepszym adwokatem jakiego Ross mógł spotkać.
- Wiesz, że on chciał bym go bronił?
- Nie wiedział, że się przyjaźnimy?
- Chciał pieniędzmi przekupić naszą przyjaźń Ross. A ja nie po to od kilkunastu miesięcy zajmowałem się tą sprawą, by wszystko zaprzepaścić.
- Ile Ci zaproponował?
Ethan westchnął głośno, po czym dodał:
- Pół miliona.
- Sporo - dodał Ross, patrząc na przyjaciela.
- Przykro mi Ross. Naprawdę mi przykro. Pamiętaj, że ta sprawa nie należy do najświeższych, a dowody, przynajmniej niektóre, nie są do końca wiarogodne.
- Ale wygramy tę sprawę? - spytał blondyn z nadzieją. Ethan uśmiechnął się przebiegle i dodał:
- Jak nie my, to kto?
Stali razem na małej posesji w ogrodzie, przed ślicznym, skromnym domkiem jednorodzinnym z drewna, kamienia i szkła. Całość była wykończona tak pięknie i bogato, że musiał kosztować fortunę.
- Kochana moja - uśmiechnął się szeroko kładąc jej dłonie na talii. Zdziwiły ją słowa i sposób w jaki ją nazwał. Szybko przekonała się, że zrobił to dlatego, iż do nich właśnie zbliżał się przyszły teść Laury.
- Podoba Ci się? - spytał z wahaniem Mark.
- Tato... Jest piękny, naprawdę. Jakby wyrwany z moich marzeń. Ale Ross wspominał o kawalerce, a taki prezent z pewnością jest nie do przyjęcia.
- Lauro, gdybyś miała zamieszkać z nami, przed ślubem, byłoby to nieetyczne. Ale mieszkasz niedaleko ukochanego. Poza tym, to taki firmowy prezent.
Faktem było, że nie więcej niż 20 metrów dalej stała posesja Lynchów. To dopiero była willa.
- Firmowy prezent? - spytała z bulwersem. Ross uśmiechnął się szeroko i powiedział do niej:
- Kochanie, to naprawdę jest kawalerka. To znaczy Twoje rzeczy są w jednym pokoju.
- Tylko moje rzeczy? Czyli dom ma więcej, tak? - spytała będąc bardziej oburzona na Rossa, który sprawiając jej tak nietypowy prezent naginał warunki umowy. Czy jeśli wreszcie się rozejdą, a Ross uzyska firmę, czy wtedy każe jej się wyprowadzić?
- Zobaczysz - zaśmiał się przytulając ją mocniej. Westchnęła.
- Tato, jak ja mam się wam odwdzięczyć? - spytała brunetka. Mark podszedł do niej, a swoje dłonie ułożył na jej ramionach. Z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy powiedział ciepło:
- Lauro, już nam się odwdzięczyłaś. Twoja obecność w naszym życiu, to jedyne, czego pragniemy. Nic więcej.
Laura stała w osłupieniu nie wiedząc, jak ma zareagować na te słowa. Otworzyła usta ze zdumienia, po czym szybko je zamknęła, gdy tylko dłonie Rossa oderwały się od jej ciała i wskazały gestem na drzwi.
- Wejdźmy do środka.
Kiedy tylko przekraczali próg mieszkania, rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Przepraszam was - zaczął Ross zerkając na swój telefon - muszę was na chwilkę zostawić. Tato? Oprowadź proszę Laurę po mieszkaniu.
- Jesteś pewien, że to aż tak ważne? - spytał Mark podejrzliwie. Ross przełknął ślinę i spojrzał z obawą na ojca.
- To sprawa sądowa, tato.
- Wrócisz na kolację? - to pytanie padło z ust brunetki. Ross skupił na nią całą swą uwagę, przez co poczuła się naprawdę mała.
Uśmiechnął się do niej szeroko zbliżając powoli. Stała otwierając oczy coraz szerzej i zastanawiając się, co Ross może zrobić.
Nachylił się jednak tylko do niej i musnął wargami jej policzek, szepcząc:
- Obiecuję.
Nie musiał nic więcej ani mówić ani robić. Brunetka poczuła, jak jej kolana miękną, a przyjemne ciepło rozchodzi się po całym brzuchu. Przymknęła lekko powieki ze zdumienia, a gdy tylko je otworzyła mocniej Ross zniknął z jej pola widzenia.
***
- Cześć Ross - odezwał się Ethan witając go po przyjacielsku.
- Mówiłeś, że to pilne. Co takiego się stało? - spytał blondyn patrząc na akta, które brunet trzymał w dłoni.
- Mamy go.
- Już? - spytał zaskoczony obrotem spraw.
- Załatwiamy właśnie kilkoro świadków. Obawiam się, że musisz poinformować o tym Maxa.
- Ja... Ja wiem - powiedział Ross. Czuł się z tą świadomością okropnie. Ale musiał to zrobić. To było konieczne. Cokolwiek by się nie działo, tamten człowiek był winny.
- Słuchaj, właśnie go zgarnęli. Teraz mają tydzień przesłuchań, zbierania końcowych dowodów i świadków, którzy potwierdzą to wszystko. Ma dobrego adwokata, ale nie sądzę, że uda mu się wybronić.
- Pewnie dlatego, że Ty jesteś moim adwokatem - Ross uśmiechnął się blado. Ethan, mimo młodego wieku, był najlepszym adwokatem jakiego Ross mógł spotkać.
- Wiesz, że on chciał bym go bronił?
- Nie wiedział, że się przyjaźnimy?
- Chciał pieniędzmi przekupić naszą przyjaźń Ross. A ja nie po to od kilkunastu miesięcy zajmowałem się tą sprawą, by wszystko zaprzepaścić.
- Ile Ci zaproponował?
Ethan westchnął głośno, po czym dodał:
- Pół miliona.
- Sporo - dodał Ross, patrząc na przyjaciela.
- Przykro mi Ross. Naprawdę mi przykro. Pamiętaj, że ta sprawa nie należy do najświeższych, a dowody, przynajmniej niektóre, nie są do końca wiarogodne.
- Ale wygramy tę sprawę? - spytał blondyn z nadzieją. Ethan uśmiechnął się przebiegle i dodał:
- Jak nie my, to kto?
***
Witajcie kochani. Dziś kolejny rozdział.
Zauważyłam, że frekwencja i ilość waszych komentarzy stale spada.
Pamiętajcie, że każda opinia przez was wystawiona bardzo motywuje.
Rozdział ten dedykuję Invisible oraz Jacky Sparrow.
Do napisania kochani!
wtorek, 23 lutego 2016
25 ,,Nie spodziewając się niczego nie doznasz rozczarowań"
Dwa tygodnie. Tyle czasu upłynęło od ,,pogodzenia" się Laury i Rossa. I choć żadne z nich nie chciało tego przyznać - od tamtej pory było znacznie lepiej.
Laura wodziła wzrokiem po gabinecie skupiając całą swoją uwagę na widokiem za oknem. Park. Jedno miejsce, a tyle wspomnień.
Czy naprawdę właśnie wtedy ją tam ujrzał? Co by było, gdyby wtedy jej nie dostrzegł? Jak potoczyłoby się jej życie?
- Laura? - od pytań, zresztą trochę bezsensownych i z ubytkiem odpowiedzi, oderwał ją aksamitny głos Rossa, który był jedynym dźwiękiem, rozchodzącym się po pomieszczeniu.
- Słucham?
- Wydaje mi się, że niedługo będziesz musiała się przeprowadzić.
Zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, co Ross może mieć na myśli. Spojrzała na niego pytająco.
- Masz dość spory kawałek do pracy, co robi się nużące, kiedy porównuję twoją tendencję do spóźnialstwa.
- Co w związku z tym postanowiłeś zrobić? - prychnęła ironicznie.
- Niedaleko mojego domu masz własną kawalerkę.
- Kupiłeś mi dom? - spytała, kiedy informacje powoli zaczęły do niej docierać.
- Z konieczności Lauro. Poza tym twój poprzedni nie miał warunków mieszkalnych.
- Że co proszę? - spytała nadal nie mogąc zrozumieć tego, co właśnie wypowiedział Ross.
- Chodzi mi o to, że twój poprzedni budynek mieszkalny był... Jakby to ująć.
- Ja wiem, że rzadko w nim sprzątałam, ale żeby od razu kupować mi nowy? Zresztą kim ty dla mnie jesteś, by o tym decydować?
Po chwili pożałowała tych słów. Na twarzy Rossa pojawił się przebiegły uśmiech, zbijając ją z tropu.
- Twoim przyszłym mężem - przekręciła oczyma na te słowa, nie dając po sobie poznać, jakie skrajnie różne emocje w niej wywołało słowo ,,mąż". Zdusiła w sobie nieprzyjemny dreszcz i kontynuowała.
- Nie mogę tego od ciebie przyjąć. To za dużo. Nawet jak na tak dziwny układ.
- Przykro mi to mówić - zaczął, a uśmiech zniknął z jego ust - Ale ty i tak już tam nie mieszkasz.
- Kpisz sobie ze mnie? - spytała rozszerzając oczy.
- Nie. Ten budynek był wyznaczony do rozbiórki, a twoje rzeczy zostały przeniesione w ostatniej chwili. Możesz mi podziękować, że moja ekipa wyprowadziła cię stamtąd zanim zastałabyś tam tylko ruiny.
Otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
- Ross, ja...
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Podziękować mu? Wypadało by. Ale ten gest był... osobliwy. Laura nie była dla niego nikim innym, jak obcą osobą wykonującą swoją pracę.
Dlaczego więc to zrobił? Sam twierdził, że jest pozbawiony uczuć, a teraz nagle ruszyło go sumienie?
- Nie musisz dziękować - powiedział, jak gdyby czytał w jej myślach, po czym powrócił do swojej pracy.
- Mimo wszystko... Dziękuję - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy. Zwrócił oczy w jej kierunku, po czym uśmiechnął się blado.
- Ta sytuacja ma swoje plusy - dodał utrzymując z nią stały kontakt wzrokowy, co tylko wprowadziło ją w większe zakłopotanie.
- Doprawdy? - spytała mrużąc brwi. Czuła puls swojego serca na szyi i nadgarstku. Miała nadzieję, że z tej odległości Ross tego nie zauważy.
- Tak. Nareszcie przestaniesz się spóźniać, będziesz ze mną jeździła do pracy i spełnisz marzenie mojego ojca, którym oczywiście jest zapraszanie cię codziennie na obiad.
,,Czy to żart?" pomyślała będąc bliska załamania nerwowego.
- A ja chciałam ci się jakoś odwdzięczyć - powiedziała z przekąsem. Ta sytuacja bawiła blondyna, w przeciwieństwie do brunetki, która zaczęła wręcz kipieć ze złości.
- W ten sposób właśnie mi się odwdzięczysz. Ojciec maltretuje mnie o to chyba trzeci tydzień.
- Nic mi nie mówiłeś - dodała z wyrzutem.
- Bo widzisz Lauro... Właśnie zamierzałem mu zrobić niespodziankę.
- To znaczy, że o rozbiórce wiedziałeś od trzech tygodni?! - spytała z furią wymalowaną na twarzy.
Ross uśmiechnął się nieśmiało i bardziej spytał niż stwierdził mówiąc:
- Niespodzianka?
Laura wodziła wzrokiem po gabinecie skupiając całą swoją uwagę na widokiem za oknem. Park. Jedno miejsce, a tyle wspomnień.
Czy naprawdę właśnie wtedy ją tam ujrzał? Co by było, gdyby wtedy jej nie dostrzegł? Jak potoczyłoby się jej życie?
- Laura? - od pytań, zresztą trochę bezsensownych i z ubytkiem odpowiedzi, oderwał ją aksamitny głos Rossa, który był jedynym dźwiękiem, rozchodzącym się po pomieszczeniu.
- Słucham?
- Wydaje mi się, że niedługo będziesz musiała się przeprowadzić.
Zmarszczyła brwi. Nie rozumiała, co Ross może mieć na myśli. Spojrzała na niego pytająco.
- Masz dość spory kawałek do pracy, co robi się nużące, kiedy porównuję twoją tendencję do spóźnialstwa.
- Co w związku z tym postanowiłeś zrobić? - prychnęła ironicznie.
- Niedaleko mojego domu masz własną kawalerkę.
- Kupiłeś mi dom? - spytała, kiedy informacje powoli zaczęły do niej docierać.
- Z konieczności Lauro. Poza tym twój poprzedni nie miał warunków mieszkalnych.
- Że co proszę? - spytała nadal nie mogąc zrozumieć tego, co właśnie wypowiedział Ross.
- Chodzi mi o to, że twój poprzedni budynek mieszkalny był... Jakby to ująć.
- Ja wiem, że rzadko w nim sprzątałam, ale żeby od razu kupować mi nowy? Zresztą kim ty dla mnie jesteś, by o tym decydować?
Po chwili pożałowała tych słów. Na twarzy Rossa pojawił się przebiegły uśmiech, zbijając ją z tropu.
- Twoim przyszłym mężem - przekręciła oczyma na te słowa, nie dając po sobie poznać, jakie skrajnie różne emocje w niej wywołało słowo ,,mąż". Zdusiła w sobie nieprzyjemny dreszcz i kontynuowała.
- Nie mogę tego od ciebie przyjąć. To za dużo. Nawet jak na tak dziwny układ.
- Przykro mi to mówić - zaczął, a uśmiech zniknął z jego ust - Ale ty i tak już tam nie mieszkasz.
- Kpisz sobie ze mnie? - spytała rozszerzając oczy.
- Nie. Ten budynek był wyznaczony do rozbiórki, a twoje rzeczy zostały przeniesione w ostatniej chwili. Możesz mi podziękować, że moja ekipa wyprowadziła cię stamtąd zanim zastałabyś tam tylko ruiny.
Otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
- Ross, ja...
Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Podziękować mu? Wypadało by. Ale ten gest był... osobliwy. Laura nie była dla niego nikim innym, jak obcą osobą wykonującą swoją pracę.
Dlaczego więc to zrobił? Sam twierdził, że jest pozbawiony uczuć, a teraz nagle ruszyło go sumienie?
- Nie musisz dziękować - powiedział, jak gdyby czytał w jej myślach, po czym powrócił do swojej pracy.
- Mimo wszystko... Dziękuję - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy. Zwrócił oczy w jej kierunku, po czym uśmiechnął się blado.
- Ta sytuacja ma swoje plusy - dodał utrzymując z nią stały kontakt wzrokowy, co tylko wprowadziło ją w większe zakłopotanie.
- Doprawdy? - spytała mrużąc brwi. Czuła puls swojego serca na szyi i nadgarstku. Miała nadzieję, że z tej odległości Ross tego nie zauważy.
- Tak. Nareszcie przestaniesz się spóźniać, będziesz ze mną jeździła do pracy i spełnisz marzenie mojego ojca, którym oczywiście jest zapraszanie cię codziennie na obiad.
,,Czy to żart?" pomyślała będąc bliska załamania nerwowego.
- A ja chciałam ci się jakoś odwdzięczyć - powiedziała z przekąsem. Ta sytuacja bawiła blondyna, w przeciwieństwie do brunetki, która zaczęła wręcz kipieć ze złości.
- W ten sposób właśnie mi się odwdzięczysz. Ojciec maltretuje mnie o to chyba trzeci tydzień.
- Nic mi nie mówiłeś - dodała z wyrzutem.
- Bo widzisz Lauro... Właśnie zamierzałem mu zrobić niespodziankę.
- To znaczy, że o rozbiórce wiedziałeś od trzech tygodni?! - spytała z furią wymalowaną na twarzy.
Ross uśmiechnął się nieśmiało i bardziej spytał niż stwierdził mówiąc:
- Niespodzianka?
***
Witajcie kochani.
Co tu dużej oszukiwać - niedługo koniec bloga.
Przypuszczam, że wytrwam do 30 maja - skończę w ten dzień 17 lat. Wtedy zacznę pisać opowieści o fikcyjnych bohaterach i prawdopodobnie nie będzie tego w internecie.
Zresztą co sobie będziemy oczy mydlić - Raury już nie ma. Jest Rourtney, a Rossa i Laury jako pary nigdy nie było.
Ciężko jest w takim razie pisać o czymś takim. Poza tym chciałabym czegoś nowego. Inne charaktery, inne postacie i inny styl pisania.
Kochani, być może kiedyś moje prace będę gdzieś tu publikować, na pewno was nie zostawię :)
A teraz żegnam was!
Rozdział z dedykacją dla mojego nieobecnego Patisona - Patata Ciastko, którą kocham jak siostrę <3
Do napisania!
niedziela, 14 lutego 2016
24 ,,Podobno istnieją dwa sposoby na zdobycie kobiety: ignorowanie jej lub bycie jej przyjacielem"
<Następny dzień>
Poszła do pracy. Jej ciuchy nie były ani trochę estetyczne, jej mina nie była tak euforyczna jak zawsze a po perfekcyjnie zrobionym makijażu nie było ani śladu.
Brakowało jej teraz osoby, do której mogłaby się zwrócić o pomoc, wyżalić, przedstawić swoją sytuację...
Lauren nie znała za dobrze, Amandy nie było, Barda też nie...
Max wstawiłby się pewnie za Rossem, bo są najlepszymi przyjaciółmi...
A spotkanie Rossa - jej szefa jak i zarówno ,,narzeczonego" - było nieuniknione.
Ostatnie czego chciała, to spojrzeć mu prosto w oczy i ujrzeć w nich... Cokolwiek.
Powiedział to komuś? Wyśmiał ją? Dlaczego to zrobił? Żałował choć trochę? Miał zamiar się teraz nad nią pastwić? A może zaczął unikać?
Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi, a przynajmniej na chwilę obecną.
Zaczęła wręcz toczyć się w stronę gabinetu Rossa, gdy tylko weszła do korporacji.
Po chwili wzięła głęboki wdech, przybrała zmarnowany wyraz twarzy, który tak idealnie odzwierciedlał jej myśli i stan rzeczy, po czym nacisnęła ostrożnie na klamkę i weszła do środka.
Nie było go. Wypuściła powietrze, które mimowolnie wstrzymywała. Podeszła szybkim krokiem do swojego biurka i zajęła myśli swoją pracą.
Nie minęły może dwie minuty, a drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem, a w nich stanął blondyn w całej swej osobie.
Po raz kolejny zatrzymała oddech kurczowo w płucach, nie dając mu ujścia na zewnątrz.
Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego włosy były potargane i zmierzwione, koszula i spodnie nie były strojem eleganckim, jak to zazwyczaj były dobierane, a cała twarz wyrażała zdumienie, gdy tylko ujrzał ją - bezbronną brunetkę, która wpatrywała się w niego siedząc jakby połknęła kij.
- Cześć - powiedział nieśmiało po czym zamknął drzwi do gabinetu, na co brunetka przełknęła głośno ślinę. Nie podobała jej się cała atmosfera, która panowała wokoło.
- Hej - dodała wypuszczając trochę powietrza. Cichy głosik nawet nie przebił tej całej atmosfery, a zamiast ją polepszyć, jedynie ją pogorszył.
Biło z niej przestraszenie i brak pewności siebie, co Ross bez trudu wyczuł.
Podszedł więc do niej lekkim krokiem i stanął na przeciwko. Czuła, jak jej płuca powoli zaczynają się rozszerzać pod wpływem wciągniętego oddechu.
- Przepraszam... Za tamto - dodał mierzwiąc swoje włosy. Robił to za każdym razem, jak się stresował.
- Zaskoczyłeś mnie - dodała z wyrzutem.
- Wiem, nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Nie rób tego więcej - poprosiła patrząc w jego idealnie ciemne tęczówki.
Pokiwał twierdząco głową, na co część powietrza z niej uleciała.
- Czy będziesz w stanie wytłumaczyć mi o co w tym wszystkim chodzi nie dołączając do tego sposobów na uciszenie mnie? - starała się zażartować jednocześnie będąc naprawdę zdeterminowaną do poznania nawet najgorszej prawdy.
- Lauro, obiecuję, że ci to wytłumaczę. Ale nie teraz. Kiedy przyjdzie na to czas.
- A kiedy przyjdzie na to czas, Ross?
- Kiedy będziesz gotowa.
Ciążka atmosfera opadła, a na jej miejsce wstąpiło prychnięcie pomieszane z frustracją osoby brunetki.
- A co jeśli ci powiem, że już jestem gotowa?
- Wtedy zapewnię cię, że wiem lepiej o tym, że nie jesteś.
- A jeśli się z tobą nie zgodzę?
- Nie wezmę twojego zdania pod uwagę.
Przewróciła oczyma na tę hipotetyczną wymianę zdań, choć tak naprawdę wiedziała, że Ross na chwilę obecną jej nie zdradzi prawdy.
- Mówiłeś komuś o tej sytuacji?
- O której? - spytał, udając, że nie wie o co chodzi. W tej sytuacji chciał wygrać walkę powodując zmieszanie na jej twarzy. Udało mu się. Nie chciała nazywać rzeczy po imieniu, czym wprowadziła go w pewność siebie i przebiegły uśmieszek.
- No wiesz... - odpowiedziała z zakłopotaniem, ale po chwili, gdy spojrzała na jego wyraz twarzy zaśmiała się i krzyknęła:
- Ty świnio! Droczysz się? - spytała z uśmiechem stając na przeciw niego. Teraz i ona zyskała pewność siebie.
- Może - powiedział patrząc wprost w jej oczy. Dała mu kuksańca w brzuch, na co roześmiał się szczerze. Ta atmosfera na pewno jej pasowała. Obojgu ten czas wydawał się niesamowity.
Mimo początkowych wątpliwości miała pewność, że wszystko już jest w porządku. Przynajmniej na razie.
Poszła do pracy. Jej ciuchy nie były ani trochę estetyczne, jej mina nie była tak euforyczna jak zawsze a po perfekcyjnie zrobionym makijażu nie było ani śladu.
Brakowało jej teraz osoby, do której mogłaby się zwrócić o pomoc, wyżalić, przedstawić swoją sytuację...
Lauren nie znała za dobrze, Amandy nie było, Barda też nie...
Max wstawiłby się pewnie za Rossem, bo są najlepszymi przyjaciółmi...
A spotkanie Rossa - jej szefa jak i zarówno ,,narzeczonego" - było nieuniknione.
Ostatnie czego chciała, to spojrzeć mu prosto w oczy i ujrzeć w nich... Cokolwiek.
Powiedział to komuś? Wyśmiał ją? Dlaczego to zrobił? Żałował choć trochę? Miał zamiar się teraz nad nią pastwić? A może zaczął unikać?
Tyle pytań pozostawało bez odpowiedzi, a przynajmniej na chwilę obecną.
Zaczęła wręcz toczyć się w stronę gabinetu Rossa, gdy tylko weszła do korporacji.
Po chwili wzięła głęboki wdech, przybrała zmarnowany wyraz twarzy, który tak idealnie odzwierciedlał jej myśli i stan rzeczy, po czym nacisnęła ostrożnie na klamkę i weszła do środka.
Nie było go. Wypuściła powietrze, które mimowolnie wstrzymywała. Podeszła szybkim krokiem do swojego biurka i zajęła myśli swoją pracą.
Nie minęły może dwie minuty, a drzwi do gabinetu otworzyły się z impetem, a w nich stanął blondyn w całej swej osobie.
Po raz kolejny zatrzymała oddech kurczowo w płucach, nie dając mu ujścia na zewnątrz.
Wyglądał inaczej niż zwykle. Jego włosy były potargane i zmierzwione, koszula i spodnie nie były strojem eleganckim, jak to zazwyczaj były dobierane, a cała twarz wyrażała zdumienie, gdy tylko ujrzał ją - bezbronną brunetkę, która wpatrywała się w niego siedząc jakby połknęła kij.
- Cześć - powiedział nieśmiało po czym zamknął drzwi do gabinetu, na co brunetka przełknęła głośno ślinę. Nie podobała jej się cała atmosfera, która panowała wokoło.
- Hej - dodała wypuszczając trochę powietrza. Cichy głosik nawet nie przebił tej całej atmosfery, a zamiast ją polepszyć, jedynie ją pogorszył.
Biło z niej przestraszenie i brak pewności siebie, co Ross bez trudu wyczuł.
Podszedł więc do niej lekkim krokiem i stanął na przeciwko. Czuła, jak jej płuca powoli zaczynają się rozszerzać pod wpływem wciągniętego oddechu.
- Przepraszam... Za tamto - dodał mierzwiąc swoje włosy. Robił to za każdym razem, jak się stresował.
- Zaskoczyłeś mnie - dodała z wyrzutem.
- Wiem, nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
- Nie rób tego więcej - poprosiła patrząc w jego idealnie ciemne tęczówki.
Pokiwał twierdząco głową, na co część powietrza z niej uleciała.
- Czy będziesz w stanie wytłumaczyć mi o co w tym wszystkim chodzi nie dołączając do tego sposobów na uciszenie mnie? - starała się zażartować jednocześnie będąc naprawdę zdeterminowaną do poznania nawet najgorszej prawdy.
- Lauro, obiecuję, że ci to wytłumaczę. Ale nie teraz. Kiedy przyjdzie na to czas.
- A kiedy przyjdzie na to czas, Ross?
- Kiedy będziesz gotowa.
Ciążka atmosfera opadła, a na jej miejsce wstąpiło prychnięcie pomieszane z frustracją osoby brunetki.
- A co jeśli ci powiem, że już jestem gotowa?
- Wtedy zapewnię cię, że wiem lepiej o tym, że nie jesteś.
- A jeśli się z tobą nie zgodzę?
- Nie wezmę twojego zdania pod uwagę.
Przewróciła oczyma na tę hipotetyczną wymianę zdań, choć tak naprawdę wiedziała, że Ross na chwilę obecną jej nie zdradzi prawdy.
- Mówiłeś komuś o tej sytuacji?
- O której? - spytał, udając, że nie wie o co chodzi. W tej sytuacji chciał wygrać walkę powodując zmieszanie na jej twarzy. Udało mu się. Nie chciała nazywać rzeczy po imieniu, czym wprowadziła go w pewność siebie i przebiegły uśmieszek.
- No wiesz... - odpowiedziała z zakłopotaniem, ale po chwili, gdy spojrzała na jego wyraz twarzy zaśmiała się i krzyknęła:
- Ty świnio! Droczysz się? - spytała z uśmiechem stając na przeciw niego. Teraz i ona zyskała pewność siebie.
- Może - powiedział patrząc wprost w jej oczy. Dała mu kuksańca w brzuch, na co roześmiał się szczerze. Ta atmosfera na pewno jej pasowała. Obojgu ten czas wydawał się niesamowity.
Mimo początkowych wątpliwości miała pewność, że wszystko już jest w porządku. Przynajmniej na razie.
***
Witajcie kochani po... Miesiącu nieobecności? Chyba już tyle zleciało.
Witajcie kochani po... Miesiącu nieobecności? Chyba już tyle zleciało.
Bardzo was przepraszam, ale miałam urwanie głowy w szkole i poza nią, a poza tym miałam kilka problemów ze znajomymi i do teraz nie udało mi się nic wskórać :/
Na razie wszystko mnie tak absorbuje, że nie mam czasu na nic.
Rozdział był pisany na szybko. Naprawdę na szybko.
Przepraszam, że jest krótki i beznadziejny, ale musiałam wstawić coś, co zapełniłoby pustkę na blogu.,
Mam nadzieję, że jeszcze ze mną jesteście i wybaczycie mi ten miesiąc.
Dziękuję wam za wszystko :*
Do napisania!
wtorek, 12 stycznia 2016
,,If I Die Young" cz. 2
- Miałaś chłopaka? - spytała zaskoczona brunetka, przyglądając się uważnie przyjaciółce.
- Drażliwy temat - powiedziała speszona spoglądając na swoje buty.
- Fajnie wiedzieć, że jestem drażliwym tematem - odpowiedział z prychnięciem Adam.
Steph spojrzała na niego przepraszająco, po czym szybko odeszła do swojego domku, a Adam wrócił do swojego pokoju.
- Nie wiedziałem, że jesteś przyjaciółką Steph - powiedział Ross. Brunetka spojrzała mu w oczy. Musiał ją znać, albo poznał dopiero teraz.
- Skąd ją znasz? - spytała.
- Adam często o niej opowiadał. Wspomniał nawet jej imię, ale na żywo widzę ją pierwszy raz.
- To moja najlepsza przyjaciółka.
Musiała uważać na słowa. Nie chciała mówić, że Steph jest jej jedyną przyjaciółką. Domyśliłby się, znał by już odpowiedz.
Ale zdawała sobie sprawę, że on już wie. Wie, ale nie chce jej tego mówić.
- Jednak cieszę się, że tu jesteś.
- Naprawdę? - spytała nie dowierzając. W jej sercu rozeszło się ciepło, a żołądek lekko się skurczył. Na policzki wdarł się wielki rumieniec, a oczy zabłysnęły z nadzieją.
- Tak - uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach. Brunetka zwróciła uwagę na jego oczy, które emanowały wręcz ciepłem i serdecznością. Czy on był taki w stosunku do każdego?
A może starał się być tylko miły?
To przecież nic nie musiało znaczyć. Mogło to być... jedno, wielkie nic.
- Też się cieszę, że znów cię zobaczyłam - kiedy tylko wypowiedziała te słowa, na jej twarz wdarł się większy rumieniec.
- Wiem - odpowiedział, ukazując szereg białych zębów. Przekręciła oczyma.
- Aleś ty skromny - prychnęła, zaczynając powoli czuć się swobodnie w rozmowie z blondynem.
Miała tak pierwszy raz w życiu. Jeszcze jej się nie zdarzyło jej się, by po dwóch rozmowach z kimś stała się otwarta i dodatkowo rumieńce zaczęły jej schodzić. Nie miała tak nawet ze Steph. W towarzystwie blondyna czuła się dość.... Normalnie.
- Nie powiedziałbym. Jestem po prostu pewny siebie - wzruszył beztrosko ramionami, przymykając na chwilkę oczy. Gdy otworzył je w pełni, spytał:
- Przejdziemy się gdzieś?
Rozejrzała się na chwilkę wokoło. Wszędzie zapanował już wieczór, a delikatny wiatr, który mierzwił jej włosy, dawał niejako znać, że jest już chłodno.
- Myślę, że to... Że to nie jest najlepszy pomysł - powiedziała to taktownie, by nie urazić blondyna. Nie znała go zbyt dobrze i nie uśmiechały jej się schadzki po ciemku, na terenie obozu. Ku jej zaskoczeniu, blondyn wzruszył ramionami i spytał:
- Spotkamy się jutro?
Zagryzła policzki od środka, stanęła na palcach, bujając się raz w tę, raz we w tę.... Doznała mocnego skurczu żołądka, a na jej policzki wdarł się rumieniec.
Od środka skakała z radości, nie mogąc powstrzymać wewnętrznego entuzjazmu. Wykręciła palce w stronę kostek, po czym dodała:
- Zastanowię się.
- Muszę mieć jakieś specjalne zaproszenie, czy kartę dla vip-ów? - spytał z szerokim uśmiechem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Musisz po prostu ładnie poprosić - uśmiechnęła się szeroko i słodko zmarszczyła nos, prostując się.
- W takim razie okey - spuścił głowę w dół, po czym klęknął na kolano. Po chwili podniósł dumnie ku niej twarz i z ogromną powagą spytał:
- Lauro, której nazwiska nie znam, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zaszczycisz mnie swoją obecnością, w zaszczytnym dniu jutrzejszym, przyjmując zaszczytnie, moją zaszczytną prośbę?
- Coś dużo tych zaszczytów - powiedziała z prychnięciem.
- To jak? - spytał, pozwalając, by na jego twarz wkradł się pół-uśmiech.
- Ile ty masz lat? - spytała śmiejąc się z formy zaproszenia.
- Dwadzieścia jeden.
- Jesteś dla mnie za stary - powiedziała z udawanym smutkiem. Blondyn złapał się komicznie za serce i powiedział:
- Chyba tego nie przeboleję. A ile ty masz lat?
- Tyle, na ile wyglądam.
- Czyli szesnaście?
Spojrzała na niego, mrużąc oczy. Uśmiechnął się słodko, a Laura uniosła ku niemu brew.
- Dla twojej wiadomości, mam dziewiętnaście.
- Tak myślałem.
- Ale powiedziałeś...
- Powiedziałem tak, bo wiedziałem, że obrazisz się za to i podasz prawdziwy wiek.
Przewróciła oczyma. Ross po chwili wstał z jednego kolana, a jego uśmiech przerodził się w autentyczną powagę. Spojrzał w jej oczy i spytał:
- To jak? Spotkamy się jutro?
- Obawiam się, że będziemy się widywać do końca obozu - powiedziała z uśmiechem, na co blondyn ponownie ukazał szereg białych zębów.
***
Tym razem obudziła się przed Steph. Z zadowolenia przymknęła powieki i mrucząc niczym kot, z wymalowanym uśmiechem na twarzy przeciągnęła się radośnie.
Po chwili otworzyła oczy, a dłonie ułożyła wzdłuż ciała. Jej uśmiech nadal był tak samo szeroki, a oczy wręcz emanowały radością.
Głowę przekręciła lekko w bok, by spojrzeć na jeszcze śpiącą Stephanie. Blondynka nawet podczas snu, z uchylonymi ustami i włosami, zmierzwionymi na wszystkie strony świata, wyglądała wręcz uroczo.
Laura zacisnęła usta i uśmiechnęła się szerzej. Zazdrościła Steph jej subtelnych rysów i unikalnej urody. Była naprawdę śliczna. W każdej fryzurze prezentowała się jak modelka na wybiegu, a w każdym stroju zwracała na siebie uwagę tak mocno, że każdy wodził za nią wzrokiem.
Była jedną z tych osób, co nie muszą się martwić, że jak nie oszczędzą dopływu kalorii do organizmu nastąpi u nich wzrost wagi.
Ona mogła jeść do oporu, a jej figura nadal zachwycała i pozostawała niezmienna.
Adam na pewno mógł być z nią z uwagi na jej wygląd, ale ich zachowanie z poprzedniego dnia raczej wskazywało, że cenił jej charakter, a rozstanie nie spłynęło ani po jednym ani po drugim bez szwanku.
Laura podniosła się do pozycji siedzącej i założyła na nos okulary. Nie miała dużej wady wzroku. Praktycznie ich nie potrzebowała. Ale czuła się w nich bardziej... Ukryta. Jakby okulary dawały jej niewidzialność w taki sposób, by nikt nie zwracał na nią uwagi.
Tak samo kucyk, z którego wystawało kilka kosmyków, jakie opatulały jej twarz.
Zawsze czuła się nic nie warta i nudna, ale tego dnia obudziła się wysoce rozentuzjowana.
Wybrała z szafy leginsy w odcieniu szarości i koszulkę w kolorze bieli.
Była dość szczupła, więc ubrania wyglądały na niej jak na modelce. Po chwili zaczęła budzić Steph.
- Blondi, idziemy na śniadanie - zachichotała Laura.
- Nigdzie nie idę - zaprotestowała jej przyjaciółka i odwróciła się plecami ku niej.
- A to niby dlaczego?
Ku jej zaskoczeniu blondynka wstała i powiedziała z przerażeniem:
- Na śniadaniu jest Adam.
- Masz zamiar go teraz unikać? - spytała brunetka. Steph westchnęła i spojrzała w okno.
- Nie wiem. Nie mam ochoty na spotkanie z nim.
- To pójdz dla mnie - powiedziała z uśmiechem Laura. Blondynka uśmiechnęła się do niej.
- Dla ciebie - przytuliła ją mocno. Po chwili szybko się umalowała i ubrała i razem poszły na śniadanie.
***
Na miejscu zastały Rossa i Adama przy jednym ze stolików. Kiedy tylko blondyn zauważył brunetkę uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej dłonią. Na twarz Laury wkradł się lekki rumieniec i równie szeroki uśmiech.
- Nie pójdziemy tam - powiedziała cicho Stephanie. Laura westchnęła głośno i spojrzała na twarz Rossa, która wyrażała nadzieję, że dziewczyny dosiądą się do ich stolika.
Laura dokładnie rozumiała przyjaciółkę, szczególnie po tym, jak Adam zorientował się, że Stephanie weszła do środka. Spojrzał w jej kierunku.
Blondynka szybko odwróciła wzrok i ciągnąc Laurę za rękę szybko usiadła do najbliższego stolika jaki znalazła.
Obie zabrały się za konsumowanie posiłku.
- Hej Lauro - odwróciła się w stronę nadawcy głosu, a na jej bladą twarz, ponownie wdarł się uśmiech.
- Część Ross - powiedziała przegryzając kolejny kęs kanapki.
- Co robisz po śniadaniu? - spytał.
Cieszyła się, że nie nawiązuje do tego, że nie usiadła koło nich. Ale wiedziała, że on również wie o napiętej sytuacji pomiędzy jej przyjaciółką i jego przyjacielem.
- Co robimy Stephanie? - spytała, odwracając się do przyjaciółki.
- Będę czytała książkę, więc jak chcesz możesz iść z nim - odpowiedziała z krzepiącym uśmiechem.
- Na pewno? - upewniła się brunetka poprawiając okulary i odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- No pewnie - Steph ponownie się uśmiechnęła, a Laura odwróciła się do blondyna.
- Więc nie mam planów.
- Więc co powiesz na spacer? - spytał. Laura uśmiechnęła się szeroko.
- Stephanie! Chodz z nami. No proszę - powiedziała szeroko uśmiechnięta Laura, na co Ross marszcząc czoło i również się uśmiechając spojrzał na blondynkę.
- Nie chcę przeszkadzać.
- Nie będziesz - sprostował blondyn.
- W takim razie idę - powiedziała i po chwili razem z Laurą skończyły jeść posiłek.
***
Szli przez park na terenie obozu, rozkoszując się słonecznym dniem. Do południa i tak żadne z nich nie miało planów, więc mogli cieszyć się chwilą.
Steph ciągle błądziła myślami wracając do Adama, a Laura i Ross starali się zachęcać ją do rozmowy.
- Wiecie co? Jestem trochę zmęczona.
- Wracamy? - spytała Laura. Blondyn niechętnie przystał na jej propozycję, ale Stephanie dodała:
- Wrócę sama.
- Na pewno? - spytała z zatroskaniem Laura. Przyjaciółka pokiwała delikatnie głową na znak potwierdzenia.
- Tak. Przyda mi się chwila samotności.
- Jak uważasz - powiedział Ross, na co blondynka lekko się uśmiechnęła.
Kiedy tylko zniknęła im z pola widzenia Ross zaczął:
- Czy coś jej się stało?
- Pewnie chodzi o Adama.
Ross zmrużył oczy i spojrzał wymownie na Laurę. Brunetka westchnęła poprawiając kosmyk włosów za ucho.
- Nadal go unika.
- Dlatego się nie dosiadłyście do nas? - spytał z lekkim rozbawieniem, podnosząc jeden kącik ust ku górze.
Laura również delikatnie się uśmiechnęła i kiwnęła głową.
- Szkoda mi jej, ale Adam też to przeżywa. Jej obecność.
- Myślisz, że też za nią tęskni? - spytała z zaciekawieniem. Ross spuścił głowę na dół przeczesując swoje włosy. Każdy ruch był zarejestrowany w jej umyśle, a każdy gest wychwycony.
- Na pewno. Zawsze mnie dziwiło, że nie umawia się z innymi dziewczynami, ale tłumaczył to tym, że jedna już skradła jego serce. Po jego reakcji wnioskuje, że to właśnie Steph.
Laura mimowolnie uśmiechnęła się lekko.
- Stephanie nigdy nie miała problemów z chłopakami, bowiem każdy kto ją znał, naprawdę ją cenił i szanował, a niektórzy chcieli czegoś więcej. Ale nigdy nie pozwalała im odczuć, że pragnie jakiejś głębszej znajomości.
Ross uniósł wzrok na jej twarz i spojrzał w jej oczy.
- Nie wątpię.
Dziwne uczucie rozeszło się po jej ciele, gdy te słowa opuściły jego usta. Wiedziała, że blondynka była atrakcyjna i zdawała sobie sprawę, że Ross na pewno to zauważył. Nie była zazdrosna, ale wiedziała, że sama jest przeciwieństwem Steph. Obecność blondyna i to, że właśnie w tym momencie stał na przeciw niej i rozmawiał jak stary, dobry znajomy, sprawiło, że Laura poczuła się niepewnie. Może się nad nią litował? Dlaczego tu jeszcze jest? Głupio mu zostawić ją w spokoju?
- Tak... Wracamy już? - spytała szybko. Nie miała ochoty na dalszą rozmowę przez swoje wątpliwości. Coś musiało być nie tak. Może się z kimś założył? Nie. On nie jest tego typu osobą. Ale skąd mogła mieć pewność?
Wszystko wydawało się takie dziwne i niezrozumiałe. Nie miała pojęcia, co się dokładnie dzieje, ale nie chciała czuć tego, co czuła w tym momencie.
- Już chcesz wracać? - spytał unosząc ku górze jedną brew.
- Martwię się o Steph - powiedziała półprawdę. W rzeczywistości bardziej nużyły ją wątpliwości niż troska o blondynkę, ale nie znała Rossa na tyle, by mu o tym powiedzieć.
- Jak chcesz - kiwnął głową ze zrozumieniem, po czym ramię w ramię z brunetką odszedł w stronę obozu, nie odzywając się ni słowem.
- Drażliwy temat - powiedziała speszona spoglądając na swoje buty.
- Fajnie wiedzieć, że jestem drażliwym tematem - odpowiedział z prychnięciem Adam.
Steph spojrzała na niego przepraszająco, po czym szybko odeszła do swojego domku, a Adam wrócił do swojego pokoju.
- Nie wiedziałem, że jesteś przyjaciółką Steph - powiedział Ross. Brunetka spojrzała mu w oczy. Musiał ją znać, albo poznał dopiero teraz.
- Skąd ją znasz? - spytała.
- Adam często o niej opowiadał. Wspomniał nawet jej imię, ale na żywo widzę ją pierwszy raz.
- To moja najlepsza przyjaciółka.
Musiała uważać na słowa. Nie chciała mówić, że Steph jest jej jedyną przyjaciółką. Domyśliłby się, znał by już odpowiedz.
Ale zdawała sobie sprawę, że on już wie. Wie, ale nie chce jej tego mówić.
- Jednak cieszę się, że tu jesteś.
- Naprawdę? - spytała nie dowierzając. W jej sercu rozeszło się ciepło, a żołądek lekko się skurczył. Na policzki wdarł się wielki rumieniec, a oczy zabłysnęły z nadzieją.
- Tak - uśmiechnął się szeroko, ukazując dołeczki w policzkach. Brunetka zwróciła uwagę na jego oczy, które emanowały wręcz ciepłem i serdecznością. Czy on był taki w stosunku do każdego?
A może starał się być tylko miły?
To przecież nic nie musiało znaczyć. Mogło to być... jedno, wielkie nic.
- Też się cieszę, że znów cię zobaczyłam - kiedy tylko wypowiedziała te słowa, na jej twarz wdarł się większy rumieniec.
- Wiem - odpowiedział, ukazując szereg białych zębów. Przekręciła oczyma.
- Aleś ty skromny - prychnęła, zaczynając powoli czuć się swobodnie w rozmowie z blondynem.
Miała tak pierwszy raz w życiu. Jeszcze jej się nie zdarzyło jej się, by po dwóch rozmowach z kimś stała się otwarta i dodatkowo rumieńce zaczęły jej schodzić. Nie miała tak nawet ze Steph. W towarzystwie blondyna czuła się dość.... Normalnie.
- Nie powiedziałbym. Jestem po prostu pewny siebie - wzruszył beztrosko ramionami, przymykając na chwilkę oczy. Gdy otworzył je w pełni, spytał:
- Przejdziemy się gdzieś?
Rozejrzała się na chwilkę wokoło. Wszędzie zapanował już wieczór, a delikatny wiatr, który mierzwił jej włosy, dawał niejako znać, że jest już chłodno.
- Myślę, że to... Że to nie jest najlepszy pomysł - powiedziała to taktownie, by nie urazić blondyna. Nie znała go zbyt dobrze i nie uśmiechały jej się schadzki po ciemku, na terenie obozu. Ku jej zaskoczeniu, blondyn wzruszył ramionami i spytał:
- Spotkamy się jutro?
Zagryzła policzki od środka, stanęła na palcach, bujając się raz w tę, raz we w tę.... Doznała mocnego skurczu żołądka, a na jej policzki wdarł się rumieniec.
Od środka skakała z radości, nie mogąc powstrzymać wewnętrznego entuzjazmu. Wykręciła palce w stronę kostek, po czym dodała:
- Zastanowię się.
- Muszę mieć jakieś specjalne zaproszenie, czy kartę dla vip-ów? - spytał z szerokim uśmiechem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Musisz po prostu ładnie poprosić - uśmiechnęła się szeroko i słodko zmarszczyła nos, prostując się.
- W takim razie okey - spuścił głowę w dół, po czym klęknął na kolano. Po chwili podniósł dumnie ku niej twarz i z ogromną powagą spytał:
- Lauro, której nazwiska nie znam, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zaszczycisz mnie swoją obecnością, w zaszczytnym dniu jutrzejszym, przyjmując zaszczytnie, moją zaszczytną prośbę?
- Coś dużo tych zaszczytów - powiedziała z prychnięciem.
- To jak? - spytał, pozwalając, by na jego twarz wkradł się pół-uśmiech.
- Ile ty masz lat? - spytała śmiejąc się z formy zaproszenia.
- Dwadzieścia jeden.
- Jesteś dla mnie za stary - powiedziała z udawanym smutkiem. Blondyn złapał się komicznie za serce i powiedział:
- Chyba tego nie przeboleję. A ile ty masz lat?
- Tyle, na ile wyglądam.
- Czyli szesnaście?
Spojrzała na niego, mrużąc oczy. Uśmiechnął się słodko, a Laura uniosła ku niemu brew.
- Dla twojej wiadomości, mam dziewiętnaście.
- Tak myślałem.
- Ale powiedziałeś...
- Powiedziałem tak, bo wiedziałem, że obrazisz się za to i podasz prawdziwy wiek.
Przewróciła oczyma. Ross po chwili wstał z jednego kolana, a jego uśmiech przerodził się w autentyczną powagę. Spojrzał w jej oczy i spytał:
- To jak? Spotkamy się jutro?
- Obawiam się, że będziemy się widywać do końca obozu - powiedziała z uśmiechem, na co blondyn ponownie ukazał szereg białych zębów.
***
Tym razem obudziła się przed Steph. Z zadowolenia przymknęła powieki i mrucząc niczym kot, z wymalowanym uśmiechem na twarzy przeciągnęła się radośnie.
Po chwili otworzyła oczy, a dłonie ułożyła wzdłuż ciała. Jej uśmiech nadal był tak samo szeroki, a oczy wręcz emanowały radością.
Głowę przekręciła lekko w bok, by spojrzeć na jeszcze śpiącą Stephanie. Blondynka nawet podczas snu, z uchylonymi ustami i włosami, zmierzwionymi na wszystkie strony świata, wyglądała wręcz uroczo.
Laura zacisnęła usta i uśmiechnęła się szerzej. Zazdrościła Steph jej subtelnych rysów i unikalnej urody. Była naprawdę śliczna. W każdej fryzurze prezentowała się jak modelka na wybiegu, a w każdym stroju zwracała na siebie uwagę tak mocno, że każdy wodził za nią wzrokiem.
Była jedną z tych osób, co nie muszą się martwić, że jak nie oszczędzą dopływu kalorii do organizmu nastąpi u nich wzrost wagi.
Ona mogła jeść do oporu, a jej figura nadal zachwycała i pozostawała niezmienna.
Adam na pewno mógł być z nią z uwagi na jej wygląd, ale ich zachowanie z poprzedniego dnia raczej wskazywało, że cenił jej charakter, a rozstanie nie spłynęło ani po jednym ani po drugim bez szwanku.
Laura podniosła się do pozycji siedzącej i założyła na nos okulary. Nie miała dużej wady wzroku. Praktycznie ich nie potrzebowała. Ale czuła się w nich bardziej... Ukryta. Jakby okulary dawały jej niewidzialność w taki sposób, by nikt nie zwracał na nią uwagi.
Tak samo kucyk, z którego wystawało kilka kosmyków, jakie opatulały jej twarz.
Zawsze czuła się nic nie warta i nudna, ale tego dnia obudziła się wysoce rozentuzjowana.
Wybrała z szafy leginsy w odcieniu szarości i koszulkę w kolorze bieli.
Była dość szczupła, więc ubrania wyglądały na niej jak na modelce. Po chwili zaczęła budzić Steph.
- Blondi, idziemy na śniadanie - zachichotała Laura.
- Nigdzie nie idę - zaprotestowała jej przyjaciółka i odwróciła się plecami ku niej.
- A to niby dlaczego?
Ku jej zaskoczeniu blondynka wstała i powiedziała z przerażeniem:
- Na śniadaniu jest Adam.
- Masz zamiar go teraz unikać? - spytała brunetka. Steph westchnęła i spojrzała w okno.
- Nie wiem. Nie mam ochoty na spotkanie z nim.
- To pójdz dla mnie - powiedziała z uśmiechem Laura. Blondynka uśmiechnęła się do niej.
- Dla ciebie - przytuliła ją mocno. Po chwili szybko się umalowała i ubrała i razem poszły na śniadanie.
***
Na miejscu zastały Rossa i Adama przy jednym ze stolików. Kiedy tylko blondyn zauważył brunetkę uśmiechnął się szeroko i pomachał do niej dłonią. Na twarz Laury wkradł się lekki rumieniec i równie szeroki uśmiech.
- Nie pójdziemy tam - powiedziała cicho Stephanie. Laura westchnęła głośno i spojrzała na twarz Rossa, która wyrażała nadzieję, że dziewczyny dosiądą się do ich stolika.
Laura dokładnie rozumiała przyjaciółkę, szczególnie po tym, jak Adam zorientował się, że Stephanie weszła do środka. Spojrzał w jej kierunku.
Blondynka szybko odwróciła wzrok i ciągnąc Laurę za rękę szybko usiadła do najbliższego stolika jaki znalazła.
Obie zabrały się za konsumowanie posiłku.
- Hej Lauro - odwróciła się w stronę nadawcy głosu, a na jej bladą twarz, ponownie wdarł się uśmiech.
- Część Ross - powiedziała przegryzając kolejny kęs kanapki.
- Co robisz po śniadaniu? - spytał.
Cieszyła się, że nie nawiązuje do tego, że nie usiadła koło nich. Ale wiedziała, że on również wie o napiętej sytuacji pomiędzy jej przyjaciółką i jego przyjacielem.
- Co robimy Stephanie? - spytała, odwracając się do przyjaciółki.
- Będę czytała książkę, więc jak chcesz możesz iść z nim - odpowiedziała z krzepiącym uśmiechem.
- Na pewno? - upewniła się brunetka poprawiając okulary i odgarniając kosmyk włosów za ucho.
- No pewnie - Steph ponownie się uśmiechnęła, a Laura odwróciła się do blondyna.
- Więc nie mam planów.
- Więc co powiesz na spacer? - spytał. Laura uśmiechnęła się szeroko.
- Stephanie! Chodz z nami. No proszę - powiedziała szeroko uśmiechnięta Laura, na co Ross marszcząc czoło i również się uśmiechając spojrzał na blondynkę.
- Nie chcę przeszkadzać.
- Nie będziesz - sprostował blondyn.
- W takim razie idę - powiedziała i po chwili razem z Laurą skończyły jeść posiłek.
***
Szli przez park na terenie obozu, rozkoszując się słonecznym dniem. Do południa i tak żadne z nich nie miało planów, więc mogli cieszyć się chwilą.
Steph ciągle błądziła myślami wracając do Adama, a Laura i Ross starali się zachęcać ją do rozmowy.
- Wiecie co? Jestem trochę zmęczona.
- Wracamy? - spytała Laura. Blondyn niechętnie przystał na jej propozycję, ale Stephanie dodała:
- Wrócę sama.
- Na pewno? - spytała z zatroskaniem Laura. Przyjaciółka pokiwała delikatnie głową na znak potwierdzenia.
- Tak. Przyda mi się chwila samotności.
- Jak uważasz - powiedział Ross, na co blondynka lekko się uśmiechnęła.
Kiedy tylko zniknęła im z pola widzenia Ross zaczął:
- Czy coś jej się stało?
- Pewnie chodzi o Adama.
Ross zmrużył oczy i spojrzał wymownie na Laurę. Brunetka westchnęła poprawiając kosmyk włosów za ucho.
- Nadal go unika.
- Dlatego się nie dosiadłyście do nas? - spytał z lekkim rozbawieniem, podnosząc jeden kącik ust ku górze.
Laura również delikatnie się uśmiechnęła i kiwnęła głową.
- Szkoda mi jej, ale Adam też to przeżywa. Jej obecność.
- Myślisz, że też za nią tęskni? - spytała z zaciekawieniem. Ross spuścił głowę na dół przeczesując swoje włosy. Każdy ruch był zarejestrowany w jej umyśle, a każdy gest wychwycony.
- Na pewno. Zawsze mnie dziwiło, że nie umawia się z innymi dziewczynami, ale tłumaczył to tym, że jedna już skradła jego serce. Po jego reakcji wnioskuje, że to właśnie Steph.
Laura mimowolnie uśmiechnęła się lekko.
- Stephanie nigdy nie miała problemów z chłopakami, bowiem każdy kto ją znał, naprawdę ją cenił i szanował, a niektórzy chcieli czegoś więcej. Ale nigdy nie pozwalała im odczuć, że pragnie jakiejś głębszej znajomości.
Ross uniósł wzrok na jej twarz i spojrzał w jej oczy.
- Nie wątpię.
Dziwne uczucie rozeszło się po jej ciele, gdy te słowa opuściły jego usta. Wiedziała, że blondynka była atrakcyjna i zdawała sobie sprawę, że Ross na pewno to zauważył. Nie była zazdrosna, ale wiedziała, że sama jest przeciwieństwem Steph. Obecność blondyna i to, że właśnie w tym momencie stał na przeciw niej i rozmawiał jak stary, dobry znajomy, sprawiło, że Laura poczuła się niepewnie. Może się nad nią litował? Dlaczego tu jeszcze jest? Głupio mu zostawić ją w spokoju?
- Tak... Wracamy już? - spytała szybko. Nie miała ochoty na dalszą rozmowę przez swoje wątpliwości. Coś musiało być nie tak. Może się z kimś założył? Nie. On nie jest tego typu osobą. Ale skąd mogła mieć pewność?
Wszystko wydawało się takie dziwne i niezrozumiałe. Nie miała pojęcia, co się dokładnie dzieje, ale nie chciała czuć tego, co czuła w tym momencie.
- Już chcesz wracać? - spytał unosząc ku górze jedną brew.
- Martwię się o Steph - powiedziała półprawdę. W rzeczywistości bardziej nużyły ją wątpliwości niż troska o blondynkę, ale nie znała Rossa na tyle, by mu o tym powiedzieć.
- Jak chcesz - kiwnął głową ze zrozumieniem, po czym ramię w ramię z brunetką odszedł w stronę obozu, nie odzywając się ni słowem.
***
Witajcie kochani.
Ta część OS'a jest krótsza, bo niestety coś mam: brak czasu i brak weny. Oprócz tego mały problem z pewną osobą, bo nie wiem o co chodzi, staram się to rozwiązać, ale najwyrazniej nie potrafię.
Chyba się do tego nie nadaję >.<
Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Postaram się napisać część 3 jak najszybciej.
Rozdział nie wiem kiedy. Jak znajdę chwilkę to na pewno.
A teraz proszę - komentujcie!
Do napisania miśki ;)
sobota, 9 stycznia 2016
23 ,,Wiedza unieszczęśliwia"
- Powiedz mi - powiedziała cicho i delikatnie jakby szeptem, który wydobył się z jej pełnych ust.
- Lauro... Odkąd moja mama nie żyje, ja nie mam uczuć. Nie potrafię być dla ciebie miły.
- Potrafisz - zaprzeczyła. Westchnął głęboko przecierając otwartą dłonią swoje usta. Spojrzał ponownie w jej oczy, ale przeniosła wzrok na swoje buty.
- Może inaczej. Ja nie chcę.
Kiedy te słowa opuściły jego gardło, w jej ciele pojawiły się drgawki frustracji i wściekłości.
- To zostaw mnie w spokoju! - krzyknęła. Wstała na przeciw niego i zaczęła kończyć swoją wypowiedz - Nie możesz w kółko mi tego robić! Nie możesz raz udawać, że wszystko gra, a potem nagle mnie nienawidzić! To się robi żałosne!
- Lauro... - chciał jej przerwać, ale nie dokończył.
- Nie Lauruj mi tutaj. Żadna Lauro. Mam dosyć twoich chorych gierek, Lynch. Zdecyduj się kim dla ciebie jestem.
- Jesteś częścią mojej umowy.
- To traktuj mnie z szacunkiem, który mi się należy.
Jego słowa zabolały brunetkę. Mimo, że ona też nie czuła szczególnej sympatii do Rossa, to jednak nie chciała być tylko ,,umową".
Do jej oczu napłynęły łzy. gdy Ross to tylko zauważył jęknął z niezadowoleniem. Łzy brunetki były ostatnią rzeczą, jakie chciał w tym momencie zobaczyć.
- Staram się, naprawdę. Chciałbym ci powiedzieć, jaki jest mój cel, ale nie mogę Lauro.
- Jesteś takim egoistą! Ciągle o coś się o mnie czepiasz, ciągle się wyżywasz. Ja mam tego dość. Ile można znosić twoje humorki?
- Jeszcze niecały rok i o mnie zapomnisz.
- Nie zapomnę! - krzyknęła wymachując rękoma. Łzy nadal były w jej oczodołach. Nie pozwoliła im stamtąd wyjść - Ty mi niszczysz psychikę. Jesteś najbardziej egoistycznym i perswazyjnym du... - nie dokończyła.
Zamiast tego poczuła ciepłe wargi Rossa na swoich ustach. Pocałował ją. Chciał ją uspokoić, pozwolić, by napięcie z niej zeszło.
Zamiast tego zrobił coś wręcz przeciwnego - jeszcze bardziej rozkruszył jej serce i pozwolił, by na nowo narodziła się w niej niechęć do jego osoby.
Szybko odepchnęła go od siebie i dała upust łzą, jakie się zbierały. Po chwili spojrzała w jego oczy, w których pierwszy raz w życiu widziała jakieś emocje, którymi było zdezorientowanie i skrucha.
- Laura, ja... - zaczął, ale ona zaczęła szlochać, odpychając go mocniej od siebie i szybko wybiegając.
Po raz kolejny od niego uciekła. Po raz kolejny przez niego. Nie mógł się zdecydować w jaki sposób działa na niego brunetka i co postanowił w związku z nią.
Ze wszystkich myśli i sytuacji, która miała miejsce przed chwilką, a jej obrazy zaczęły migać mu jak świeże wydarzenia raz po raz, po prostu walnął z całej siły pięścią w mur, tak, iż posypał się tynk.
Na jego silnych dłoniach po chwili pojawiły się czerwone plamy, które przesiąknęły białe opiłki tynku, znajdujące się na jego knykciach, po czym powoli zaczęła sączyć się krew.
Nie tak to miało wyglądać. Zdecydowanie nie tak.
***
Wróciła do domu cała zapłakana. Jej myśli były jeszcze bardziej skomplikowane i zagmatwane. Czy ona naprawdę musi wszystko mieszać?
Na myśl o niem w Laurze pojawiała się odraza i odrzucenie. Raz jej mówi, że nie nie chce być miły i nie ma zamiaru się zmieniać, a po chwili ją całuje.
To wszystko jest takie dziwne...
Oparła się plecami o swoje drzwi i zjechała po nich na dół. Po chwili odchyliła głowę do góry i przekręciła ją na prawy bok, czując, jak makijaż zastawia ciemne smugi na jej czerwonych policzkach.
Nie miała nawet siły ich ocierać. To wszystko było zbyt bolesne.
Za nic nie rozumiała jego zachowania, ale nawet nie chciała zrozumieć. Jasno się wyraził, że nie chce mieć z nią żadnego kontaktu, a nawet być miły.
Ale dlaczego? To pytanie nie wychodziło jej z głowy. Wszystkie pytania związane z Rossem zaczynały się od słów: Dlaczego. Dlaczego ją pocałował? Dlaczego nie chce być miły? Dlaczego nie ma uczuć? Dlaczego chciał o niej wiedzieć wszystko? Dlaczego wziął ją na rozmowę?
Czuła jak kolejne łzy, które tym razem aż paliły jej policzki, wypływały jedna po drugiej.
Westchnęła głośno z drżącym, nierównomiernym oddechem, po czym przeniosła wzrok na swoje buty. Pochyliła się do przodu, a czołem oparła na zgięte kolana.
Ten dzień nie może być gorszy....
***
Patrzył po raz kolejny na szklankę whisky z lodem stojącą na jego dębowej komodzie, po czym przesunął po niej palcami. Po chwili uniósł do swoich pełnych ust i pociągnął łyk, rozkoszując się jej smakiem.
Jego oddech się nieco uspokoił, gdy poczuł znajome pieczenie w przełyku, a po chwili odetchnął głęboko.
Picie alkoholu nie było najlepszym sposobem na radzenie sobie z problemami i trudnościami, ale na pewno najskuteczniejszym w jego wypadku.
Odłożył szklankę z powrotem na miejsce, obserwując jak lód unosi się na powierzchni napoju i przemieszcza się od jednego brzegu do drugiego.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, więc powiedział ciche ,,proszę", wiedząc, kogo za chwilę zastanie.
- Gdzie ona jest? - spytał brunet. Ross uniósł jeden kącik ust ku górze, po czym zaczął obracać w palcach szklankę.
- Zapewne siedzi w domu.
- Co jej zrobiłeś?
- Chciałem, żeby przestała gadać - dodał tylko, po czym uniósł oczy na wysokość jego oczu, gdy tylko ten zajął miejsce na przeciw niego.
- Czyli domyślam się, co zrobiłeś - odparł z westchnieniem brunet.
- Jest taka trudna - powiedział Ross z wyrzutem.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale wiesz, że będzie warto. Powiedziałeś jej?
- Nie mogłem - odparł Ross po czym oparł się o swoje siedzenie, tym samym puszczając z dłoni szklankę i zostawiając ją na swoim miejscu.
- Wiesz, że będziesz musiał to zrobić? Inaczej ona nie zrozumie - dodał cicho, po czym przetarł twarz dłońmi. Na ten gest blondyn zadał szybko pytanie, zmieniając temat:
- Ciężki dzień?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Wnieśliśmy oskarżenie. Wiesz, że będziesz musiał powiedzieć Maxowi? - spytał.
- To jest chyba gorsze od niej - dodał z przekąsem, sięgając po szklankę. Za jednym chlustem wypił całą zawartość.
- Która to szklanka?
- Trzecia - powiedział z zażenowaniem i skrzyżował ramiona na piersi.
- Myślę, że jak przyjdzie tu jutro, musisz jej wyznać prawdę.
- Wolałbym, by ktoś zrobił to za mnie.
- Domyślam się. Ale to ty ją w to wpakowałeś, więc ty musisz jej to powiedzieć.
- Gdyby to było takie proste, Ethan...
- Lauro... Odkąd moja mama nie żyje, ja nie mam uczuć. Nie potrafię być dla ciebie miły.
- Potrafisz - zaprzeczyła. Westchnął głęboko przecierając otwartą dłonią swoje usta. Spojrzał ponownie w jej oczy, ale przeniosła wzrok na swoje buty.
- Może inaczej. Ja nie chcę.
Kiedy te słowa opuściły jego gardło, w jej ciele pojawiły się drgawki frustracji i wściekłości.
- To zostaw mnie w spokoju! - krzyknęła. Wstała na przeciw niego i zaczęła kończyć swoją wypowiedz - Nie możesz w kółko mi tego robić! Nie możesz raz udawać, że wszystko gra, a potem nagle mnie nienawidzić! To się robi żałosne!
- Lauro... - chciał jej przerwać, ale nie dokończył.
- Nie Lauruj mi tutaj. Żadna Lauro. Mam dosyć twoich chorych gierek, Lynch. Zdecyduj się kim dla ciebie jestem.
- Jesteś częścią mojej umowy.
- To traktuj mnie z szacunkiem, który mi się należy.
Jego słowa zabolały brunetkę. Mimo, że ona też nie czuła szczególnej sympatii do Rossa, to jednak nie chciała być tylko ,,umową".
Do jej oczu napłynęły łzy. gdy Ross to tylko zauważył jęknął z niezadowoleniem. Łzy brunetki były ostatnią rzeczą, jakie chciał w tym momencie zobaczyć.
- Staram się, naprawdę. Chciałbym ci powiedzieć, jaki jest mój cel, ale nie mogę Lauro.
- Jesteś takim egoistą! Ciągle o coś się o mnie czepiasz, ciągle się wyżywasz. Ja mam tego dość. Ile można znosić twoje humorki?
- Jeszcze niecały rok i o mnie zapomnisz.
- Nie zapomnę! - krzyknęła wymachując rękoma. Łzy nadal były w jej oczodołach. Nie pozwoliła im stamtąd wyjść - Ty mi niszczysz psychikę. Jesteś najbardziej egoistycznym i perswazyjnym du... - nie dokończyła.
Zamiast tego poczuła ciepłe wargi Rossa na swoich ustach. Pocałował ją. Chciał ją uspokoić, pozwolić, by napięcie z niej zeszło.
Zamiast tego zrobił coś wręcz przeciwnego - jeszcze bardziej rozkruszył jej serce i pozwolił, by na nowo narodziła się w niej niechęć do jego osoby.
Szybko odepchnęła go od siebie i dała upust łzą, jakie się zbierały. Po chwili spojrzała w jego oczy, w których pierwszy raz w życiu widziała jakieś emocje, którymi było zdezorientowanie i skrucha.
- Laura, ja... - zaczął, ale ona zaczęła szlochać, odpychając go mocniej od siebie i szybko wybiegając.
Po raz kolejny od niego uciekła. Po raz kolejny przez niego. Nie mógł się zdecydować w jaki sposób działa na niego brunetka i co postanowił w związku z nią.
Ze wszystkich myśli i sytuacji, która miała miejsce przed chwilką, a jej obrazy zaczęły migać mu jak świeże wydarzenia raz po raz, po prostu walnął z całej siły pięścią w mur, tak, iż posypał się tynk.
Na jego silnych dłoniach po chwili pojawiły się czerwone plamy, które przesiąknęły białe opiłki tynku, znajdujące się na jego knykciach, po czym powoli zaczęła sączyć się krew.
Nie tak to miało wyglądać. Zdecydowanie nie tak.
***
Wróciła do domu cała zapłakana. Jej myśli były jeszcze bardziej skomplikowane i zagmatwane. Czy ona naprawdę musi wszystko mieszać?
Na myśl o niem w Laurze pojawiała się odraza i odrzucenie. Raz jej mówi, że nie nie chce być miły i nie ma zamiaru się zmieniać, a po chwili ją całuje.
To wszystko jest takie dziwne...
Oparła się plecami o swoje drzwi i zjechała po nich na dół. Po chwili odchyliła głowę do góry i przekręciła ją na prawy bok, czując, jak makijaż zastawia ciemne smugi na jej czerwonych policzkach.
Nie miała nawet siły ich ocierać. To wszystko było zbyt bolesne.
Za nic nie rozumiała jego zachowania, ale nawet nie chciała zrozumieć. Jasno się wyraził, że nie chce mieć z nią żadnego kontaktu, a nawet być miły.
Ale dlaczego? To pytanie nie wychodziło jej z głowy. Wszystkie pytania związane z Rossem zaczynały się od słów: Dlaczego. Dlaczego ją pocałował? Dlaczego nie chce być miły? Dlaczego nie ma uczuć? Dlaczego chciał o niej wiedzieć wszystko? Dlaczego wziął ją na rozmowę?
Czuła jak kolejne łzy, które tym razem aż paliły jej policzki, wypływały jedna po drugiej.
Westchnęła głośno z drżącym, nierównomiernym oddechem, po czym przeniosła wzrok na swoje buty. Pochyliła się do przodu, a czołem oparła na zgięte kolana.
Ten dzień nie może być gorszy....
***
Patrzył po raz kolejny na szklankę whisky z lodem stojącą na jego dębowej komodzie, po czym przesunął po niej palcami. Po chwili uniósł do swoich pełnych ust i pociągnął łyk, rozkoszując się jej smakiem.
Jego oddech się nieco uspokoił, gdy poczuł znajome pieczenie w przełyku, a po chwili odetchnął głęboko.
Picie alkoholu nie było najlepszym sposobem na radzenie sobie z problemami i trudnościami, ale na pewno najskuteczniejszym w jego wypadku.
Odłożył szklankę z powrotem na miejsce, obserwując jak lód unosi się na powierzchni napoju i przemieszcza się od jednego brzegu do drugiego.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi, więc powiedział ciche ,,proszę", wiedząc, kogo za chwilę zastanie.
- Gdzie ona jest? - spytał brunet. Ross uniósł jeden kącik ust ku górze, po czym zaczął obracać w palcach szklankę.
- Zapewne siedzi w domu.
- Co jej zrobiłeś?
- Chciałem, żeby przestała gadać - dodał tylko, po czym uniósł oczy na wysokość jego oczu, gdy tylko ten zajął miejsce na przeciw niego.
- Czyli domyślam się, co zrobiłeś - odparł z westchnieniem brunet.
- Jest taka trudna - powiedział Ross z wyrzutem.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale wiesz, że będzie warto. Powiedziałeś jej?
- Nie mogłem - odparł Ross po czym oparł się o swoje siedzenie, tym samym puszczając z dłoni szklankę i zostawiając ją na swoim miejscu.
- Wiesz, że będziesz musiał to zrobić? Inaczej ona nie zrozumie - dodał cicho, po czym przetarł twarz dłońmi. Na ten gest blondyn zadał szybko pytanie, zmieniając temat:
- Ciężki dzień?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Wnieśliśmy oskarżenie. Wiesz, że będziesz musiał powiedzieć Maxowi? - spytał.
- To jest chyba gorsze od niej - dodał z przekąsem, sięgając po szklankę. Za jednym chlustem wypił całą zawartość.
- Która to szklanka?
- Trzecia - powiedział z zażenowaniem i skrzyżował ramiona na piersi.
- Myślę, że jak przyjdzie tu jutro, musisz jej wyznać prawdę.
- Wolałbym, by ktoś zrobił to za mnie.
- Domyślam się. Ale to ty ją w to wpakowałeś, więc ty musisz jej to powiedzieć.
- Gdyby to było takie proste, Ethan...
***
Witajcie!
Liczę w tym rozdziale, na wasze komentarze :D Zapewne nikt się nie spodziewał pocałunku (i dobrze), a przynajmniej nie w takiej formie :D
Mam nadzieję, że zaskoczyłam was z tym.
Dziękuję wszystkim, którzy skomentowali poprzedni rozdział i to dla tych osób jest dedyk dzisiejszego :D
Mamy jeszcze więcej tajemnic, fabuła powoli zaczyna się rozkręcać, więc mam nadzieję, że jest jakoś pozytywnie.
Długość rozdziału jest celowa, ale to dlatego, bo piszę jeszcze drugą część One Shota.
Do napisania!
poniedziałek, 4 stycznia 2016
22 ,,Wolę dostać wyjaśnienia na tacy, niż robić z siebie idiotkę dochodząc do błędnych wniosków"
Dotarli na miejsce. Wybór placówki przez Rossa okazał się najgorszym z możliwych pomysłów. Wszędzie było ciemno, a budynek, do którego weszli, z murowanej cegły, był po prostu.. Nie nadający się do użytku. Walił się, a Laura miała wrażenie, że zaraz coś na nią spadnie.
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Ehh - westchnął drapiąc się po karku. Po chwili z jakiejś dziury w suficie zdjął drabinę i gestem dłoni pokazał brunetce, że ma za nim iść.
Dotarli na obudowaną murami... Szklarnię. Wszędzie było pełno najróżniejszych gatunków kwiatów. Całość była obudowana szkłem, ale jeśli spojrzało się w górę, można było zobaczyć jeszcze błękitne niebo. Po bokach obrastał bluszcz, a niektóre wyższe rośliny tworzyły coś, niczym labirynt.
- Chodzi o kilka kwestii - zaczął, siadając na ławeczce, pomiędzy dwoma krzewami czerwonych róż. Usiadła tuż obok niego czekając na dalsze wyjaśnienia. Skrzyżowała dłonie na piersiach i podniosła jedną brew ku niemu.
- Ładnie wyglądasz - powiedział po chwili. Zrobiła minę typu ,,Are you kidding me?", na co się zaśmiał.
- Gadaj o co w tym chodzi.
Zacisnął pięści i zamknął szybko oczy, po czym je otworzył, zadając nurtujące go pytanie:
- Ile zobaczyłaś w moim pokoju?
- Tyle, ile zdołałam.
- Nie chciałem takiej odpowiedzi. Mów dokładniej.
Wiedziała, że pomysł, by przyjść tu z nim nie był dobry pod jakimkolwiek względem. Ale bardzo chciała usłyszeć prawdę, której niestety jakoś nie zamierzał jej wyjawiać jako pierwszy. manipulował nią, zwodził, a potem i tak wszystko szło po jego myśli, a ona nie miała nic do gadania.
Nie chciał jej mówić prawdy, ale wiedział, że nie zdoła tego ukrywać.
- Pierw musisz mi powiedzieć, ile wiesz, bym wiedział, ile mogę ci powiedzieć - zaczął ostrożnie. Ten układ dość jej odpowiadał. Ale skąd mogła mieć pewność, że powie jej cokolwiek?
- Dużo tego nie widziałam. Podeszłam do tablicy. Pisało tam tylko Stormie. Ross, ja wiem, że to twoja mama. Zabiłeś ją?
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, Ross otworzył szeroko oczy i niemal zaczął się dusić.
- Co proszę? - spytał z niedowierzaniem.
- Ross, ja nikomu nie powiem - tłumaczyła. Kiedy Ross wstał i stanął na przeciw niej zaczęła trząść się z przerażenia.
Położył dłoń na jej drżącym ramieniu i ze spokojem oznajmił:
- Nie zabiłem własnej matki.
Coś w jego głosie dało jej przekonanie, że naprawdę jest tak, jak mówi. Miał na nią siłę perswazji.
- Więc dlaczego to robisz? - spytała.
- Nie powiem ci. Nawet Max o tym nie wie.
- A ktokolwiek o tym wie? - spytała. Spojrzał jej głęboko w oczy i kucnął tuż obok.
- Nie zabiłem jej. Mówią, że umarła z jakiegoś powodu, ale to nie prawda, została zamordowana. I tak już za dużo wiesz.
Zastanowiła się chwilkę. Bliskość blondyna nie pozwalała jej racjonalnie myśleć. Jego słowa uciekały jej mimo słuchu, za to jej oczy i umysł koncentrowały się na ułożeniu i ruchu warg podczas mówienia.
Zapamiętała tylko słowa: Nie zabiłem jej. Na tym byłby koniec tego, co powiedział. Odgoniła od siebie zaczepne myśli i z trudem przeniosła wzrok na jego oczy. Nie pomogło. Wręcz wzmogło brak skupienia.
Jego oczy były intensywnie ciemne, miały w sobie jakiś błysk. Nieświadomie wstrzymała oddech i drżącym głosem spytała:
- Czy to ma związek z tym, jak się do mnie odnosisz?
Spuścił głowę w dół, więc na chwilkę odzyskała trzezwy umysł. Po chwili wstał i usiadł koło niej.
- To nie jest takie proste... Odpowiesz mi na jedno pytanie? - znów spojrzał w jej oczy. Najwyrazniej dokładnie wiedział, co robi i jaki ma na nią wpływ.
- Jasne.
- Dlaczego nie broniłaś się, kiedy chcieli cię zgwałcić?
Od razu odzyskała swój tok myślenia, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody lub strzelił jej w twarz.
Ma mu powiedzieć? Odkryć przed nim swój sekret? Zaufać mu?
- Ja.. Ja... - zaczynała, ale w sumie nie wiedziała co. No bo jak zacząć tak drażliwy temat?
- Co się stało, Lauro? - spytał, przykrywając jej dłoń swoją dłonią, na co lekko się uspokoiła. Ten przyjacielski, krzepiący gest pomógł jej wreszcie wydusić z siebie:
- Trzy lata temu zostałam napadnięta.
- Zrobił ci coś?
- Prawie... Policja wcześniej go szukała, no i znalazła... Jak.. Byłam prawie nietomna...
- Domyśliłem się, że coś takiego miało miejsce.
Brunetka spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili z jego ust wydobył się głos:
- Zachowywałaś się dziwnie. Twoje mięśnie spinały się nawet wtedy, gdy tylko cię obejmowałem.
Spojrzała na niego zaskoczona, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Coś o mnie wiesz? - spytała.
- Zanim cię poprosiłem o udawanie mojej narzeczonej, musiałem sprawdzić twoje akta.
,,Musiałem sprawdzić twoje akta..." dlaczego te parę słów wywołało w niej tak bardzo nieprzyjemny dreszcz?
- Dużo tego?
- Nie pytaj - uśmiechnął się lekko, ale nie wyznał jej prawdy. Nie pytała też o to. Miała większe zmartwienia na głowie?
- Dlaczego ja? - spytała zaciskając usta, by się nie rozpłakać. Jej ton głosu był spokojny. Nie chciała się kłócić.
- Mówiłem ci już, że byłaś idealną kandydatką.
- Na początku byłeś inny...
Westchnął i podrapał się po karku. Nie chciał o tym mówić. To była ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę odpowiadać.
- Musiałem cię jakoś zachęcić do współpracy.
- To powiedz, czemu teraz jest inaczej? - spytała.
- Wydaje mi się, że to koniec pytań na dziś.
- Obiecałeś, że powiesz mi prawdę.
- Nie Lauro - zaprzeczył kiwając głową na boki i ponownie wlepiając w nią swoje intensywne spojrzenie - Obiecałem, że powiem ci to, co ci się należy.
- W co ty grasz, Lynch? - spytała z żałosnym jękiem.
- Gdybyś się dowiedziała, od razu zerwałabyś umowę.
- Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
- Ehh - westchnął drapiąc się po karku. Po chwili z jakiejś dziury w suficie zdjął drabinę i gestem dłoni pokazał brunetce, że ma za nim iść.
Dotarli na obudowaną murami... Szklarnię. Wszędzie było pełno najróżniejszych gatunków kwiatów. Całość była obudowana szkłem, ale jeśli spojrzało się w górę, można było zobaczyć jeszcze błękitne niebo. Po bokach obrastał bluszcz, a niektóre wyższe rośliny tworzyły coś, niczym labirynt.
- Chodzi o kilka kwestii - zaczął, siadając na ławeczce, pomiędzy dwoma krzewami czerwonych róż. Usiadła tuż obok niego czekając na dalsze wyjaśnienia. Skrzyżowała dłonie na piersiach i podniosła jedną brew ku niemu.
- Ładnie wyglądasz - powiedział po chwili. Zrobiła minę typu ,,Are you kidding me?", na co się zaśmiał.
- Gadaj o co w tym chodzi.
Zacisnął pięści i zamknął szybko oczy, po czym je otworzył, zadając nurtujące go pytanie:
- Ile zobaczyłaś w moim pokoju?
- Tyle, ile zdołałam.
- Nie chciałem takiej odpowiedzi. Mów dokładniej.
Wiedziała, że pomysł, by przyjść tu z nim nie był dobry pod jakimkolwiek względem. Ale bardzo chciała usłyszeć prawdę, której niestety jakoś nie zamierzał jej wyjawiać jako pierwszy. manipulował nią, zwodził, a potem i tak wszystko szło po jego myśli, a ona nie miała nic do gadania.
Nie chciał jej mówić prawdy, ale wiedział, że nie zdoła tego ukrywać.
- Pierw musisz mi powiedzieć, ile wiesz, bym wiedział, ile mogę ci powiedzieć - zaczął ostrożnie. Ten układ dość jej odpowiadał. Ale skąd mogła mieć pewność, że powie jej cokolwiek?
- Dużo tego nie widziałam. Podeszłam do tablicy. Pisało tam tylko Stormie. Ross, ja wiem, że to twoja mama. Zabiłeś ją?
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, Ross otworzył szeroko oczy i niemal zaczął się dusić.
- Co proszę? - spytał z niedowierzaniem.
- Ross, ja nikomu nie powiem - tłumaczyła. Kiedy Ross wstał i stanął na przeciw niej zaczęła trząść się z przerażenia.
Położył dłoń na jej drżącym ramieniu i ze spokojem oznajmił:
- Nie zabiłem własnej matki.
Coś w jego głosie dało jej przekonanie, że naprawdę jest tak, jak mówi. Miał na nią siłę perswazji.
- Więc dlaczego to robisz? - spytała.
- Nie powiem ci. Nawet Max o tym nie wie.
- A ktokolwiek o tym wie? - spytała. Spojrzał jej głęboko w oczy i kucnął tuż obok.
- Nie zabiłem jej. Mówią, że umarła z jakiegoś powodu, ale to nie prawda, została zamordowana. I tak już za dużo wiesz.
Zastanowiła się chwilkę. Bliskość blondyna nie pozwalała jej racjonalnie myśleć. Jego słowa uciekały jej mimo słuchu, za to jej oczy i umysł koncentrowały się na ułożeniu i ruchu warg podczas mówienia.
Zapamiętała tylko słowa: Nie zabiłem jej. Na tym byłby koniec tego, co powiedział. Odgoniła od siebie zaczepne myśli i z trudem przeniosła wzrok na jego oczy. Nie pomogło. Wręcz wzmogło brak skupienia.
Jego oczy były intensywnie ciemne, miały w sobie jakiś błysk. Nieświadomie wstrzymała oddech i drżącym głosem spytała:
- Czy to ma związek z tym, jak się do mnie odnosisz?
Spuścił głowę w dół, więc na chwilkę odzyskała trzezwy umysł. Po chwili wstał i usiadł koło niej.
- To nie jest takie proste... Odpowiesz mi na jedno pytanie? - znów spojrzał w jej oczy. Najwyrazniej dokładnie wiedział, co robi i jaki ma na nią wpływ.
- Jasne.
- Dlaczego nie broniłaś się, kiedy chcieli cię zgwałcić?
Od razu odzyskała swój tok myślenia, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody lub strzelił jej w twarz.
Ma mu powiedzieć? Odkryć przed nim swój sekret? Zaufać mu?
- Ja.. Ja... - zaczynała, ale w sumie nie wiedziała co. No bo jak zacząć tak drażliwy temat?
- Co się stało, Lauro? - spytał, przykrywając jej dłoń swoją dłonią, na co lekko się uspokoiła. Ten przyjacielski, krzepiący gest pomógł jej wreszcie wydusić z siebie:
- Trzy lata temu zostałam napadnięta.
- Zrobił ci coś?
- Prawie... Policja wcześniej go szukała, no i znalazła... Jak.. Byłam prawie nietomna...
- Domyśliłem się, że coś takiego miało miejsce.
Brunetka spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili z jego ust wydobył się głos:
- Zachowywałaś się dziwnie. Twoje mięśnie spinały się nawet wtedy, gdy tylko cię obejmowałem.
Spojrzała na niego zaskoczona, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Coś o mnie wiesz? - spytała.
- Zanim cię poprosiłem o udawanie mojej narzeczonej, musiałem sprawdzić twoje akta.
,,Musiałem sprawdzić twoje akta..." dlaczego te parę słów wywołało w niej tak bardzo nieprzyjemny dreszcz?
- Dużo tego?
- Nie pytaj - uśmiechnął się lekko, ale nie wyznał jej prawdy. Nie pytała też o to. Miała większe zmartwienia na głowie?
- Dlaczego ja? - spytała zaciskając usta, by się nie rozpłakać. Jej ton głosu był spokojny. Nie chciała się kłócić.
- Mówiłem ci już, że byłaś idealną kandydatką.
- Na początku byłeś inny...
Westchnął i podrapał się po karku. Nie chciał o tym mówić. To była ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę odpowiadać.
- Musiałem cię jakoś zachęcić do współpracy.
- To powiedz, czemu teraz jest inaczej? - spytała.
- Wydaje mi się, że to koniec pytań na dziś.
- Obiecałeś, że powiesz mi prawdę.
- Nie Lauro - zaprzeczył kiwając głową na boki i ponownie wlepiając w nią swoje intensywne spojrzenie - Obiecałem, że powiem ci to, co ci się należy.
- W co ty grasz, Lynch? - spytała z żałosnym jękiem.
- Gdybyś się dowiedziała, od razu zerwałabyś umowę.
***
Witajcie kochani :) Mam problem z pisaniem rozdziału, więc przepraszam za długość.
Starałam się wstawić go jak najwcześniej jednocześnie dając wam odpowiedz na część waszych pytań: na przykład tajemnice Rossa i Laury :D
Wiem, że nie do końca się tego spodziewaliście, ale wszystko po kolei.
Jak na razie za dużo mam namieszane w fabule, więc jeśli chcę to ogarnąć muszę rozłożyć to na kilkanaście rozdziałów. Dlatego nie będę się spieszyła z odpowiedziami na pytania o tajemnicach :D
W końcu ten blog to Mystery Love ^_^
Już wiecie jak Ross działa na Laurę.
Ale czy do końca?
Z pozdrowieniami dla Jacky Sparrow i Invisible :D
Do napisania!
sobota, 2 stycznia 2016
21 ,,Rań mnie mówiąc prawdę, nie pocieszaj kłamstwami"
- Co proszę? - niemalże wyszeptała te słowa, kiedy tylko doszło do jej uszu to, co powiedział blondyn.
- Musi tak być.
- Dlaczego ty mi to robisz? - spytała żałośnie, będąc bliska histerii i płaczu. Nie krzyczała. Głos jej słabł i wiązł w gardle. Czuła się, jakby miała wielką gulę, której nie może przemóc jej nikły ton głosu, a jej struny nie były wystarczająco silne.
- Lauro, inaczej nie potrafię...
- Potrafisz - zaśmiała się żałośnie. Spuścił głowę kiwając ją na boki, w akcie zaprzeczenia. Usiadł na kanapie, podtrzymując głowę dłońmi.
Przetarł nimi po twarzy i westchnął głośno.
- Inaczej nie możemy.
- Dlaczego nie pastwisz się nad kimś innym? - spytała. Pociągnęła nosem, a w jej oczach stanęły łzy. Zacisnęła pięści. Musiała być silna. Musiała...
- Byłaś najlepszą kandydatką... Nie zrozumiesz tego.
- No właśnie. W tym sęk. Ja tego nie potrafię pojąć.
- I nie pojmiesz.
Przestała szlochać. Ogarnęła ją furia. Nie była zła na niego. Była zła na siebie. Na to, że dała się omotać i na to, że podpisała tę umowę, która zmieniła jej życie.
- Nie chcę być tak traktowana.
- Jak zmienię to traktowanie, to będzie gorzej.
- Słucham?
- To dobrze, że słuchasz.
- Powiedz mi, o co chodzi.
Spojrzał na nią. Wstał. Zrobiła to samo, co on. Stali na przeciw siebie, patrząc sobie głęboko w oczy i wyczytując nawzajem kłębiące się uczucia.
Puls i oddech obojga przyspieszył. Laura czuła, jak jego oddech otula jej twarz emanującym ciepłem, a przenikliwość jego wzroku sprawiała, że czuła się obnażona, jakby odkryła przed nim wszystkie sekrety.
Z jego ciemnych oczu nie mogła wyczytać nic, oprócz bólu i żałości.
Nie chciała odwracać wzroku, nie chciała przegrać. Ale czuła, że napięcie robi się coraz mocniejsze.
Stała zbyt blisko niego. Widziała dokładnie jego twarz, której mogła się przyjrzeć. Ale jej wzrok nie schodził z jego oczu. I z wzajemnością. On również tylko wpatrywał się w jej oczy, jakby zaraz miał zrobić coś nieprzewidywalnego.
I zrobił.
Po chwili po prostu... Odszedł. Wziął swoje rzeczy i po prostu wyszedł z domu, zostawiając brunetkę samą. Dokładnie w takiej pozycji, jakiej była, jeszcze przez co najmniej pięć minut została.
***
Szedł wolnym krokiem, nie śpiesząc się, by dotrzeć do korporacji. Starał się nie myśleć o tym dniu, ani o słowach, które wypowiedział do brunetki.
,,Już ją zraniłeś, gamoniu", mówił sobie w myślach. Zrobił coś, czego obawiał się najbardziej.
Ale wiedział, że nie mógł zrobić inaczej. Że gdyby zaprzyjaznił się z nią, to by ją bolało bardziej. Nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł...
Westchnął głęboko i żałośnie, a po chwili z całej siły przyłożył pięścią w najbliższe drzewo. Ból fizyczny nie mógł się nawet równać z psychicznym. Jego knykcie po chwili zrobiły się mocno czerwone, a jeden został nawet uszkodzony na tyle, że powoli zaczęła wypływać z niego krew.
Nawet nie wiedział, czemu się tak nią przejmuje. Przecież mogła być mu obojętna...
Im więcej czasu z nią spędzał tym większy mętlik miał w głowie. Musiał to wszystko przeanalizować i dojść do jednomyślnego wniosku.
Musiał jej powiedzieć choć część prawdy. Może ona mogłaby mu pomóc? Może nawet stałaby się przynętą?
Szybko odgarnął te myśli. Nie mógł jej na to pozwolić. Nie mógł pozwolić, by ponownie cierpiała lub została do tego wykorzystana.
Już niedługo wszystko się rozwiąże, a on będzie mógł w spokoju zaznać pełnego życia w firmie, którą niedługo przejmie.
Im dłużej był z brunetką tym mniej chciał przejąć firmę, chciał powiedzieć wszystkim prawdę. Nie miał pojęcia, co ona z nim robiła, a raczej jej osobowość, ale wiedział jedno - tak nie może zostać.
Ona musi być inna. Spokojniejsza, cichsza. A on zdecydował wcale nie polepszać swoich relacji z nią. Nie mógł teraz, kiedy jest tak blisko celu. Nikt nie może mu w tym przeszkodzić.
Nawet nie zorientował się, gdy był już pod drzwiami korporacji, w których światło nadal się paliło. Nacisnął na klamkę. Zamknięte.
Wyjął z kieszeni zapasowy klucz i przekręcił go w otworze. Po chwili na czytnik linii papilarnych naniósł dłoń, a skaner zeskanował mu siatkówkę oczu.
Po chwili wstukał 9-cyfrowy kod, a drzwi w pełni się otworzyły.
Dostęp do firmy miały tylko trzy osoby - on, jego ojciec i jego matka. Z tym, że jego matka od pięciu lat leżała na cmentarzu, a z jej zwłok pewnie nie zostało nic, prócz kości.
Westchnął głęboko na samą myśl o tym, co spotkało Stormie.
Po chwili pojechał windą do swojego gabinetu, a tam już został do rana, zasypiając na białej kanapie, wyczerpany z sił.
***
Nie mogła nawet zmrużyć oka co najmniej do godziny czwartej nad ranem. gdy jednak udało jej się wreszcie przysnąć, odgarniając obraz blondyna i jego słów od siebie, alarm oznajmił, że pora do pracy. Pora zacząć nowy dzień.
Wstała z westchnieniem. Poszła do toalety, by pierw zająć się wizerunkiem wizualnym. Doznała ogromnego szoku i jęknęła z niezadowoleniem, widząc, ile pracy jeszcze ją czeka.
Miała ogromne worki pod oczyma, a jej oczy były naprawdę... zmęczone. Makijaż, którego nie zdążyła zmyć poprzedniej nocy skleił jej rzęsy i rozmazał się na policzku.
Policzki miała spuchnięte, a na wardze miała pozostałości błyszczyku. Nie wspominając już o włosach, które żyły własnym życiem i wyglądały, jakby nie były czesane co najmniej od roku.
Wzięła trochę kremu i rozniosła go po całej twarzy, by zrobić podkład. Normalnie się nie malowała, ale w takim stanie nie mogła wyjść do pracy.
Pod oczy naniosła korektor, by dodać im blasku. Na palce nalała trochę fluidu i rozprowadziła go po twarzy.
Na policzki naniosła pędzelkiem trochę różu. Na oczach zrobiła delikatne kreski, które optycznie podniosły jej opadające powieki.
Na usta nałożyła szminkę w kolorze czerwieni, a na rzęsy - tusz.
Włosy wyprostowała, uprzednio nakładając odżywkę.
Z westchnieniem podeszła do szafy i wyciągnęła z niej trapezową, czerwoną sukienkę, do której założyła czarne koturny i czarną, skórzaną kurtkę. Uśmiechnęła się lekko do swojego odbicia w lustrze.
Po chwili zjadła na śniadanie sałatkę owocową i umyła zęby. Gotowa pojechała do firmy opózniając ten moment najdłużej, jak tylko się dało. Na marne.
***
- Ross, czy ty.... - głos po chwili umilkł. Blondyn przetarł oczy dłońmi i lekko syknął z bólu. Usiadł i spojrzał na drzwi, w których była postać jego najlepszego przyjaciela.
- Co ty robiłeś? - spytał Max. Ross pokiwał głową i powiedział:
- Napadli ją wczoraj.
- Kto i kogo?
- Jacyś debile. Laurę napadli - powiedział, czując, jak jego głowa wręcz eksploduje.
- Stary... W co ty żeś się wpakował?
- Nie wiem. Nie podoba mi się to. Muszę sobie zrobić wolne.
- Jeśli chcesz... - zaczął brunet, ale Ross szybko mu przerwał:
- Tak. Chcę. Zajmij moje miejsce, a ja i Laura musimy poważnie porozmawiać.
- Teraz chcesz gadać? - odezwał się kpiący głos. Nie należał do Maxa. Należał do laury, która również pojawiła się w drzwiach i opierała o framugę. Ross wstał z syknięciem i podszedł do niej:
- Myślę, że czas, byś poznała prawdę - powiedział.
Brunetka zastanowiła się chwilkę. Nie było nic bardziej frustrującego niż manipulacja uczuciami, a Ross właśnie w tej chwili to robił. Manipulował nią. Wiedział, że normalnie by się z nim nie spotkała, ale chęć zaspokojenia ciekawości górowała nad zdrowym rozsądkiem.
- Czemu nie możemy zostać w firmie? - spytała nie pewnie. Mimo wszystko znała odpowiedz, którą po chwili wyrzekł Ross w jej stronę.
- Jeśli ktoś mnie zobaczy w takim stanie w firmie, to nie będzie dobrze.
- Gdzie pójdziemy?
- Znam jedno miejsce.
Brunetka spojrzała mu w oczy. Max przyglądał się całej sytuacji nie wiedząc, jak ma zareagować.
- To może ja... - pokazał kciukiem za siebie, na co Ross w podzięce skinął głową. Brunet opuścił ich na chwilkę, więc Laura zabrała głos.
- Pójdę z tobą, pod warunkiem, że wreszcie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
- Ty mi stawiasz warunki? - spytał z lekkim rozbawieniem, krzyżując dłonie na piersi. Odbiła się od framugi i chciała go wyminąć, ale szybko złapał ją za dłoń i powiedział łagodnie:
- Powiem ci to, co ci się należy. Nie obiecuję, że wyjawię ci wszystko.
- A co mi się należy? - spytała z prychnięciem, patrząc na jego dłoń, która oplatała jej wątły nadgarstek.
- Prawda.
Ponownie przeanalizowała jego słowa, po czym powiedziała:
- Dobrze. Chodzmy już - powiedziała z warknięciem i chciała wyrwać dłoń, ale zamiast tego Ross przyciągnął ją bliżej siebie. Zamarła na chwilkę.
Ross zbliżył się do niej, więc czuła jego oddech na karku.
Myślała, że skomplementuje jej strój, powie, że ładnie dziś wygląda lub pochwali makijaż. On przeszedł jednak samego siebie.
Po chwili wyszeptał wprost do jej ucha:
- Tylko żadnych numerów, Lauro.
- Musi tak być.
- Dlaczego ty mi to robisz? - spytała żałośnie, będąc bliska histerii i płaczu. Nie krzyczała. Głos jej słabł i wiązł w gardle. Czuła się, jakby miała wielką gulę, której nie może przemóc jej nikły ton głosu, a jej struny nie były wystarczająco silne.
- Lauro, inaczej nie potrafię...
- Potrafisz - zaśmiała się żałośnie. Spuścił głowę kiwając ją na boki, w akcie zaprzeczenia. Usiadł na kanapie, podtrzymując głowę dłońmi.
Przetarł nimi po twarzy i westchnął głośno.
- Inaczej nie możemy.
- Dlaczego nie pastwisz się nad kimś innym? - spytała. Pociągnęła nosem, a w jej oczach stanęły łzy. Zacisnęła pięści. Musiała być silna. Musiała...
- Byłaś najlepszą kandydatką... Nie zrozumiesz tego.
- No właśnie. W tym sęk. Ja tego nie potrafię pojąć.
- I nie pojmiesz.
Przestała szlochać. Ogarnęła ją furia. Nie była zła na niego. Była zła na siebie. Na to, że dała się omotać i na to, że podpisała tę umowę, która zmieniła jej życie.
- Nie chcę być tak traktowana.
- Jak zmienię to traktowanie, to będzie gorzej.
- Słucham?
- To dobrze, że słuchasz.
- Powiedz mi, o co chodzi.
Spojrzał na nią. Wstał. Zrobiła to samo, co on. Stali na przeciw siebie, patrząc sobie głęboko w oczy i wyczytując nawzajem kłębiące się uczucia.
Puls i oddech obojga przyspieszył. Laura czuła, jak jego oddech otula jej twarz emanującym ciepłem, a przenikliwość jego wzroku sprawiała, że czuła się obnażona, jakby odkryła przed nim wszystkie sekrety.
Z jego ciemnych oczu nie mogła wyczytać nic, oprócz bólu i żałości.
Nie chciała odwracać wzroku, nie chciała przegrać. Ale czuła, że napięcie robi się coraz mocniejsze.
Stała zbyt blisko niego. Widziała dokładnie jego twarz, której mogła się przyjrzeć. Ale jej wzrok nie schodził z jego oczu. I z wzajemnością. On również tylko wpatrywał się w jej oczy, jakby zaraz miał zrobić coś nieprzewidywalnego.
I zrobił.
Po chwili po prostu... Odszedł. Wziął swoje rzeczy i po prostu wyszedł z domu, zostawiając brunetkę samą. Dokładnie w takiej pozycji, jakiej była, jeszcze przez co najmniej pięć minut została.
***
Szedł wolnym krokiem, nie śpiesząc się, by dotrzeć do korporacji. Starał się nie myśleć o tym dniu, ani o słowach, które wypowiedział do brunetki.
,,Już ją zraniłeś, gamoniu", mówił sobie w myślach. Zrobił coś, czego obawiał się najbardziej.
Ale wiedział, że nie mógł zrobić inaczej. Że gdyby zaprzyjaznił się z nią, to by ją bolało bardziej. Nie mógł jej tego zrobić. Nie mógł...
Westchnął głęboko i żałośnie, a po chwili z całej siły przyłożył pięścią w najbliższe drzewo. Ból fizyczny nie mógł się nawet równać z psychicznym. Jego knykcie po chwili zrobiły się mocno czerwone, a jeden został nawet uszkodzony na tyle, że powoli zaczęła wypływać z niego krew.
Nawet nie wiedział, czemu się tak nią przejmuje. Przecież mogła być mu obojętna...
Im więcej czasu z nią spędzał tym większy mętlik miał w głowie. Musiał to wszystko przeanalizować i dojść do jednomyślnego wniosku.
Musiał jej powiedzieć choć część prawdy. Może ona mogłaby mu pomóc? Może nawet stałaby się przynętą?
Szybko odgarnął te myśli. Nie mógł jej na to pozwolić. Nie mógł pozwolić, by ponownie cierpiała lub została do tego wykorzystana.
Już niedługo wszystko się rozwiąże, a on będzie mógł w spokoju zaznać pełnego życia w firmie, którą niedługo przejmie.
Im dłużej był z brunetką tym mniej chciał przejąć firmę, chciał powiedzieć wszystkim prawdę. Nie miał pojęcia, co ona z nim robiła, a raczej jej osobowość, ale wiedział jedno - tak nie może zostać.
Ona musi być inna. Spokojniejsza, cichsza. A on zdecydował wcale nie polepszać swoich relacji z nią. Nie mógł teraz, kiedy jest tak blisko celu. Nikt nie może mu w tym przeszkodzić.
Nawet nie zorientował się, gdy był już pod drzwiami korporacji, w których światło nadal się paliło. Nacisnął na klamkę. Zamknięte.
Wyjął z kieszeni zapasowy klucz i przekręcił go w otworze. Po chwili na czytnik linii papilarnych naniósł dłoń, a skaner zeskanował mu siatkówkę oczu.
Po chwili wstukał 9-cyfrowy kod, a drzwi w pełni się otworzyły.
Dostęp do firmy miały tylko trzy osoby - on, jego ojciec i jego matka. Z tym, że jego matka od pięciu lat leżała na cmentarzu, a z jej zwłok pewnie nie zostało nic, prócz kości.
Westchnął głęboko na samą myśl o tym, co spotkało Stormie.
Po chwili pojechał windą do swojego gabinetu, a tam już został do rana, zasypiając na białej kanapie, wyczerpany z sił.
***
Nie mogła nawet zmrużyć oka co najmniej do godziny czwartej nad ranem. gdy jednak udało jej się wreszcie przysnąć, odgarniając obraz blondyna i jego słów od siebie, alarm oznajmił, że pora do pracy. Pora zacząć nowy dzień.
Wstała z westchnieniem. Poszła do toalety, by pierw zająć się wizerunkiem wizualnym. Doznała ogromnego szoku i jęknęła z niezadowoleniem, widząc, ile pracy jeszcze ją czeka.
Miała ogromne worki pod oczyma, a jej oczy były naprawdę... zmęczone. Makijaż, którego nie zdążyła zmyć poprzedniej nocy skleił jej rzęsy i rozmazał się na policzku.
Policzki miała spuchnięte, a na wardze miała pozostałości błyszczyku. Nie wspominając już o włosach, które żyły własnym życiem i wyglądały, jakby nie były czesane co najmniej od roku.
Wzięła trochę kremu i rozniosła go po całej twarzy, by zrobić podkład. Normalnie się nie malowała, ale w takim stanie nie mogła wyjść do pracy.
Pod oczy naniosła korektor, by dodać im blasku. Na palce nalała trochę fluidu i rozprowadziła go po twarzy.
Na policzki naniosła pędzelkiem trochę różu. Na oczach zrobiła delikatne kreski, które optycznie podniosły jej opadające powieki.
Na usta nałożyła szminkę w kolorze czerwieni, a na rzęsy - tusz.
Włosy wyprostowała, uprzednio nakładając odżywkę.
Z westchnieniem podeszła do szafy i wyciągnęła z niej trapezową, czerwoną sukienkę, do której założyła czarne koturny i czarną, skórzaną kurtkę. Uśmiechnęła się lekko do swojego odbicia w lustrze.
Po chwili zjadła na śniadanie sałatkę owocową i umyła zęby. Gotowa pojechała do firmy opózniając ten moment najdłużej, jak tylko się dało. Na marne.
***
- Ross, czy ty.... - głos po chwili umilkł. Blondyn przetarł oczy dłońmi i lekko syknął z bólu. Usiadł i spojrzał na drzwi, w których była postać jego najlepszego przyjaciela.
- Co ty robiłeś? - spytał Max. Ross pokiwał głową i powiedział:
- Napadli ją wczoraj.
- Kto i kogo?
- Jacyś debile. Laurę napadli - powiedział, czując, jak jego głowa wręcz eksploduje.
- Stary... W co ty żeś się wpakował?
- Nie wiem. Nie podoba mi się to. Muszę sobie zrobić wolne.
- Jeśli chcesz... - zaczął brunet, ale Ross szybko mu przerwał:
- Tak. Chcę. Zajmij moje miejsce, a ja i Laura musimy poważnie porozmawiać.
- Teraz chcesz gadać? - odezwał się kpiący głos. Nie należał do Maxa. Należał do laury, która również pojawiła się w drzwiach i opierała o framugę. Ross wstał z syknięciem i podszedł do niej:
- Myślę, że czas, byś poznała prawdę - powiedział.
Brunetka zastanowiła się chwilkę. Nie było nic bardziej frustrującego niż manipulacja uczuciami, a Ross właśnie w tej chwili to robił. Manipulował nią. Wiedział, że normalnie by się z nim nie spotkała, ale chęć zaspokojenia ciekawości górowała nad zdrowym rozsądkiem.
- Czemu nie możemy zostać w firmie? - spytała nie pewnie. Mimo wszystko znała odpowiedz, którą po chwili wyrzekł Ross w jej stronę.
- Jeśli ktoś mnie zobaczy w takim stanie w firmie, to nie będzie dobrze.
- Gdzie pójdziemy?
- Znam jedno miejsce.
Brunetka spojrzała mu w oczy. Max przyglądał się całej sytuacji nie wiedząc, jak ma zareagować.
- To może ja... - pokazał kciukiem za siebie, na co Ross w podzięce skinął głową. Brunet opuścił ich na chwilkę, więc Laura zabrała głos.
- Pójdę z tobą, pod warunkiem, że wreszcie dowiem się o co w tym wszystkim chodzi.
- Ty mi stawiasz warunki? - spytał z lekkim rozbawieniem, krzyżując dłonie na piersi. Odbiła się od framugi i chciała go wyminąć, ale szybko złapał ją za dłoń i powiedział łagodnie:
- Powiem ci to, co ci się należy. Nie obiecuję, że wyjawię ci wszystko.
- A co mi się należy? - spytała z prychnięciem, patrząc na jego dłoń, która oplatała jej wątły nadgarstek.
- Prawda.
Ponownie przeanalizowała jego słowa, po czym powiedziała:
- Dobrze. Chodzmy już - powiedziała z warknięciem i chciała wyrwać dłoń, ale zamiast tego Ross przyciągnął ją bliżej siebie. Zamarła na chwilkę.
Ross zbliżył się do niej, więc czuła jego oddech na karku.
Myślała, że skomplementuje jej strój, powie, że ładnie dziś wygląda lub pochwali makijaż. On przeszedł jednak samego siebie.
Po chwili wyszeptał wprost do jej ucha:
- Tylko żadnych numerów, Lauro.
***
Hejo :D
Wiem Darkness, liczyłaś na to, że na koniec szepnie jej do uszka: ,,Ślicznie dziś wyglądasz". Ale przecież każdy wie, że w tym opowiadaniu Ross to palant :p :D
Kochani! Dziękuję za te cudowne, motywujące komentarze, dzięki którym miałam siłę, by pisać na raz One Shota i Rozdział :D
One Shot jest jednak nie skończony, bo coś mi za długo idzie :/
Ale wolę, by było dokładnie opisany, niczym książka. Nie chcę, żeby w jakiś sposób był czymś typu: Spotkali się, zakochali i koniec.
Rozumiecie, prawda?
Druga sprawa: OS będzie raczej dłuższy niż dwie części. Wolę wam go wstawiać stopniowo ;)
Dziękuję raz jeszcze za te komentarze :*
Do napisania miśki!
czwartek, 31 grudnia 2015
20 ,,Rutyna unieszczęśliwia. Samotność niszczy. Jednak złamane serce zabija"
,,Gdy będzie ci smutno przypomnij sobie o mnie".
Wypowiedział dawno te słowa. Pamiętała je. Przypomniała sobie je teraz. Ale to wprowadziło ją w stan głębokiej rozpaczy, której nie mogła powstrzymać.
Kiedy pewnego dnia poznajemy jakieś osoby, nasz mózg decyduje o tym, czy je lubimy czy jednak nie pałamy do nich sympatią. Po jakimś czasie przywiązujemy się do naszych znajomych i tworzymy z nimi bliskie relacje. Co jednak, gdy jedna ze stron się zaangażuje, a druga po jakimś czasie uzna jej znajomość za... Nieciekawą, irytującą albo zbyt monotonną?
Któraś ze stron cierpi.
A co jeśli jedno z nich odejdzie, gdy zostało obdarzone uczuciem?
Rodzi się skrywany ból w najgłębszych zakamarkach serca i rozchodzi się z dozą niepewności, strachu i przerażenia, które ogarnia całe myśli, aż w końcu prowadzi do osamotnienia, albo przygnębiających myśli.
Gdy znajdziemy osobę, której możemy zaufać, wylewamy na nią całą gorycz - całego siebie. Wszystkie wspomnienia, myśli, uczucia... Piszemy czarne scenariusze, a sami wypadamy na pesymistów.
Tak było w jej przypadku. Straciła kogoś bliskiego, a kiedy poznawała nowe osoby - zarażała je do siebie swoim cynizmem i pesymizmem. Aż w końcu nauczyła się z tym żyć.
Ludzie przychodzą i ludzie odchodzą. A my musimy nauczyć z tym żyć.
Nie warto się przyzwyczajać do nikogo. Nie wolno dać się zranić. Nie wolno ufać...
Takiej zasady trzymała się przez całe życie.
Teraz usłyszała głos. ,,Zabawimy się?". Ale nie należał on do żadnego z dresów. Znała dokładnie ten subtelny ton głosu. Należał do Rossa, a on nie kierował tych słów do niej.
W jednej chwili słyszała odgłosy i jęki bólu. Ktoś z nich musiał mocno oberwać. Zamknęła powieki.
Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć...
Odliczała w myślach kolejne uderzenia serca.
Usłyszała kolejne uderzenia, kolejne przerażające krzyki... Po chwili wszystko ucichło - wraz z oddalającymi się krokami.
Uniosła delikatnie jedną powiekę, po czym szybko otworzyła drugą.
Przed nią stał Ross, ciężko dysząc. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Oko miał podbite, a łuk brwiowy i wargę - rozcięte. Jego koszula była podarta, a na niej widniały plamy krwi - zapewne w większości któregoś z niedoszłych gwałcicieli.
Po chwili powieki wykończonego Rossa opadły, a on sam osunął się po murze na ziemię.
Przerażona dziewczyna uniosła dłoń do ust. Po chwili zadzwoniła w lekkim szoku po taksówkę i zawiozła Rossa do siebie - do swojej małej klitki.
<><><>
Nasączyła jeden z gazików w ciepłej wodzie i podeszła cicho do Rossa, który leżał na kanapie w jej saloniku.
Po chwili przyłożyła go do jego łuku brwiowego, na co syknął z bólu.
- Czy ty musisz robić to tak nie ostrożnie? - spytał z syknięciem. Zmrużyła brwi.
- Gdybyś tak nie wiercił tym łbem na pewno bym robiła to ostrożniej.
- Gdyś nie uciekła, nie musiałbym teraz tu siedzieć.
- Gdybyś mnie nie przestraszył, to bym nie uciekła.
- Gdybyś nie wchodziła tam, gdzie nie powinnaś, to bym cię nie przestraszył.
- Powinieneś panować nad sobą - powiedziała wreszcie. Wiedziała, że pójście do jego ,,sekretnego" gabinetu było złym posunięciem. Jednak ciekawość zwyciężyła.
- Teraz.. Teraz może trochę szczypać - powiedziała i wzięła kolejny gazik. Ross zacisnął dłonie w pięści i czekał na to, co brunetka ma zamiar zrobić. Na gazik nalała trochę wody utlenionej i przyłożyła mu do łuku brwiowego, na co lekko wygiął się z bólu sycząc.
- Mimo wszystko - zaczęła nie pewnie, delikatnie przemywając mu ranę - Dziękuję, że mnie uratowałeś.
Spojrzał w jej oczy nawet nie skupiając się na bólu, jaki sprawiał mu kontakt wody z jego raną. Zobaczył w nich szczerość i prawdziwe docenianie.
- Drobiazg - odpowiedział wpatrując się w nią. Brunetka po chwili lekko speszona odwróciła głowę w drugą stronę i wstała.
- Idę po kolejne waciki.
- Laura, nie musisz tego robić.
- Ale chcę. Dziś i tak nie wrócisz do domu. Pasuje ci kanapa, czy wolisz spać na łóżku? - spytała.
Naprawdę chciała być uprzejma. Zacisnęła mocno oczy i po chwili biegiem ruszyła do kuchni, skąd miała niewielki widok na Rossa. Westchnął głęboko i przetarł twarz dłońmi, jakby zapomniał, że jest okaleczony. Gdy tylko dotknął miejsca, gdzie miał rozcięty łuk brwiowy, natychmiast syknął z bólu.
Brunetka zastanowiła się chwilkę. Naprawdę chciała, by tak zostało.
Ale wiedziała, że to niemożliwe.
Przekręciła w palcach pierścionek, jaki dostała od Rossa, będąc bardzo ciekawą, czy naprawdę będzie musiała wziąć z nim ślub.
Nie wyobrażała sobie mieszkania i bliższego kontaktu z Rossem.
Mimo, że miała w planach opuszczenie go i zerwanie umowy, wiedziała, że nie może tego zrobić.
Po chwili podeszła do lodówki i zajrzała do środka. Z przygotowanych składników szybko upichciła spagetthi.
Nałożyła delikatnie na talerz, a po chwili zaniosła do salonu.
- To dla ciebie - powiedziała, kładąc talerz na stolik obok kanapy.
- Dziękuję. A tak w ogóle mam pytanie.
- Jakie? - spytała biorąc na widelec trochę makaronu.
- Jak ty możesz mieszkać w takich warunkach? - spytał całkiem poważnie. Wywróciła oczyma.
- Jak widać, da się. Może to nie willa, ale jednak - dodała sarkastycznie.
- Nie chodzi mi o wielkość mieszkania. jak ty możesz mieszkać w takim syfie? - spytał całkiem poważnie.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Wiedziała, że od dawna nie sprzątała tutaj praktycznie nic, ale żeby aż tak?
Lekko zawstydzona po prostu spuściła głowę i odpowiedziała:
- Czasem nie mam czasu, na ogarnięcie tego.
- Czasem? - spytał z rozbawieniem podnosząc jedną brew ku górze.
- Tak. Czasem - uśmiechnęła się do niego.
Spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilkę czas jakby stanął w miejscu, a wszystko dookoła przestało mieć znaczenie. Czuła, że powoli nie wytrzymuje tego napięcia, ale za nic nie mogła odwrócić wzroku. Po chwili odchrząknęła i spytała:
- Chcesz coś do picia?
- Nie może tak zostać - odparł zupełnie nie na pytanie i jakby całkowicie do siebie.
- Co proszę? - spytała.
- Nasza relacja. Nie może tak zostać.
- Ale o co chodzi? - spytała lekko zaskoczona.
- Musimy wrócić do tego, co było. Przykro mi Lauro.
Wypowiedział dawno te słowa. Pamiętała je. Przypomniała sobie je teraz. Ale to wprowadziło ją w stan głębokiej rozpaczy, której nie mogła powstrzymać.
Kiedy pewnego dnia poznajemy jakieś osoby, nasz mózg decyduje o tym, czy je lubimy czy jednak nie pałamy do nich sympatią. Po jakimś czasie przywiązujemy się do naszych znajomych i tworzymy z nimi bliskie relacje. Co jednak, gdy jedna ze stron się zaangażuje, a druga po jakimś czasie uzna jej znajomość za... Nieciekawą, irytującą albo zbyt monotonną?
Któraś ze stron cierpi.
A co jeśli jedno z nich odejdzie, gdy zostało obdarzone uczuciem?
Rodzi się skrywany ból w najgłębszych zakamarkach serca i rozchodzi się z dozą niepewności, strachu i przerażenia, które ogarnia całe myśli, aż w końcu prowadzi do osamotnienia, albo przygnębiających myśli.
Gdy znajdziemy osobę, której możemy zaufać, wylewamy na nią całą gorycz - całego siebie. Wszystkie wspomnienia, myśli, uczucia... Piszemy czarne scenariusze, a sami wypadamy na pesymistów.
Tak było w jej przypadku. Straciła kogoś bliskiego, a kiedy poznawała nowe osoby - zarażała je do siebie swoim cynizmem i pesymizmem. Aż w końcu nauczyła się z tym żyć.
Ludzie przychodzą i ludzie odchodzą. A my musimy nauczyć z tym żyć.
Nie warto się przyzwyczajać do nikogo. Nie wolno dać się zranić. Nie wolno ufać...
Takiej zasady trzymała się przez całe życie.
Teraz usłyszała głos. ,,Zabawimy się?". Ale nie należał on do żadnego z dresów. Znała dokładnie ten subtelny ton głosu. Należał do Rossa, a on nie kierował tych słów do niej.
W jednej chwili słyszała odgłosy i jęki bólu. Ktoś z nich musiał mocno oberwać. Zamknęła powieki.
Dwadzieścia trzy, dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć...
Odliczała w myślach kolejne uderzenia serca.
Usłyszała kolejne uderzenia, kolejne przerażające krzyki... Po chwili wszystko ucichło - wraz z oddalającymi się krokami.
Uniosła delikatnie jedną powiekę, po czym szybko otworzyła drugą.
Przed nią stał Ross, ciężko dysząc. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała. Oko miał podbite, a łuk brwiowy i wargę - rozcięte. Jego koszula była podarta, a na niej widniały plamy krwi - zapewne w większości któregoś z niedoszłych gwałcicieli.
Po chwili powieki wykończonego Rossa opadły, a on sam osunął się po murze na ziemię.
Przerażona dziewczyna uniosła dłoń do ust. Po chwili zadzwoniła w lekkim szoku po taksówkę i zawiozła Rossa do siebie - do swojej małej klitki.
<><><>
Nasączyła jeden z gazików w ciepłej wodzie i podeszła cicho do Rossa, który leżał na kanapie w jej saloniku.
Po chwili przyłożyła go do jego łuku brwiowego, na co syknął z bólu.
- Czy ty musisz robić to tak nie ostrożnie? - spytał z syknięciem. Zmrużyła brwi.
- Gdybyś tak nie wiercił tym łbem na pewno bym robiła to ostrożniej.
- Gdyś nie uciekła, nie musiałbym teraz tu siedzieć.
- Gdybyś mnie nie przestraszył, to bym nie uciekła.
- Gdybyś nie wchodziła tam, gdzie nie powinnaś, to bym cię nie przestraszył.
- Powinieneś panować nad sobą - powiedziała wreszcie. Wiedziała, że pójście do jego ,,sekretnego" gabinetu było złym posunięciem. Jednak ciekawość zwyciężyła.
- Teraz.. Teraz może trochę szczypać - powiedziała i wzięła kolejny gazik. Ross zacisnął dłonie w pięści i czekał na to, co brunetka ma zamiar zrobić. Na gazik nalała trochę wody utlenionej i przyłożyła mu do łuku brwiowego, na co lekko wygiął się z bólu sycząc.
- Mimo wszystko - zaczęła nie pewnie, delikatnie przemywając mu ranę - Dziękuję, że mnie uratowałeś.
Spojrzał w jej oczy nawet nie skupiając się na bólu, jaki sprawiał mu kontakt wody z jego raną. Zobaczył w nich szczerość i prawdziwe docenianie.
- Drobiazg - odpowiedział wpatrując się w nią. Brunetka po chwili lekko speszona odwróciła głowę w drugą stronę i wstała.
- Idę po kolejne waciki.
- Laura, nie musisz tego robić.
- Ale chcę. Dziś i tak nie wrócisz do domu. Pasuje ci kanapa, czy wolisz spać na łóżku? - spytała.
Naprawdę chciała być uprzejma. Zacisnęła mocno oczy i po chwili biegiem ruszyła do kuchni, skąd miała niewielki widok na Rossa. Westchnął głęboko i przetarł twarz dłońmi, jakby zapomniał, że jest okaleczony. Gdy tylko dotknął miejsca, gdzie miał rozcięty łuk brwiowy, natychmiast syknął z bólu.
Brunetka zastanowiła się chwilkę. Naprawdę chciała, by tak zostało.
Ale wiedziała, że to niemożliwe.
Przekręciła w palcach pierścionek, jaki dostała od Rossa, będąc bardzo ciekawą, czy naprawdę będzie musiała wziąć z nim ślub.
Nie wyobrażała sobie mieszkania i bliższego kontaktu z Rossem.
Mimo, że miała w planach opuszczenie go i zerwanie umowy, wiedziała, że nie może tego zrobić.
Po chwili podeszła do lodówki i zajrzała do środka. Z przygotowanych składników szybko upichciła spagetthi.
Nałożyła delikatnie na talerz, a po chwili zaniosła do salonu.
- To dla ciebie - powiedziała, kładąc talerz na stolik obok kanapy.
- Dziękuję. A tak w ogóle mam pytanie.
- Jakie? - spytała biorąc na widelec trochę makaronu.
- Jak ty możesz mieszkać w takich warunkach? - spytał całkiem poważnie. Wywróciła oczyma.
- Jak widać, da się. Może to nie willa, ale jednak - dodała sarkastycznie.
- Nie chodzi mi o wielkość mieszkania. jak ty możesz mieszkać w takim syfie? - spytał całkiem poważnie.
Rozejrzała się po mieszkaniu. Wiedziała, że od dawna nie sprzątała tutaj praktycznie nic, ale żeby aż tak?
Lekko zawstydzona po prostu spuściła głowę i odpowiedziała:
- Czasem nie mam czasu, na ogarnięcie tego.
- Czasem? - spytał z rozbawieniem podnosząc jedną brew ku górze.
- Tak. Czasem - uśmiechnęła się do niego.
Spojrzeli sobie w oczy. Przez chwilkę czas jakby stanął w miejscu, a wszystko dookoła przestało mieć znaczenie. Czuła, że powoli nie wytrzymuje tego napięcia, ale za nic nie mogła odwrócić wzroku. Po chwili odchrząknęła i spytała:
- Chcesz coś do picia?
- Nie może tak zostać - odparł zupełnie nie na pytanie i jakby całkowicie do siebie.
- Co proszę? - spytała.
- Nasza relacja. Nie może tak zostać.
- Ale o co chodzi? - spytała lekko zaskoczona.
- Musimy wrócić do tego, co było. Przykro mi Lauro.
***
Ha! Wyrobiłam się jeszcze w roku 2015 :D
Jaki szok :D
Ten rozdział nie jest tak fajny jakie zapowiadają się następne, gdyż jest w wersji skróconej, mało opisowej.
Mimo to, daje dużo do fabuły. Bowiem niedługo poznamy sekret jednego z narzeczonych :D
Podoba wam się?
Wgl dziękuję baaaaaaaaaaaaaaaardzo za te 19 komów pod One Shotem :o
Jesteście niesamowici!
Nie spodziewałam się :D
Już piszę drugą część :D
Rozdział dedykuję niepowtarzalnej Invisible, do której bloga musicie koniecznie zajrzeć (w zakładce polecane znajdziecie link)
Do napisania!
wtorek, 29 grudnia 2015
,,If I Die Young" cz.1
- Laura! Bo się spóźnisz!
Głos Elen sprawił, że brunetka czym prędzej zbiegła ze schodów, przerzucając sobie przez ramię białą torbę z ciuchami.
Potykając się o własne nogi pokuśtykała w stronę drzwi.
- Kocham cię, córeczko - odparła, całując ją w czoło. Brunetka uśmiechnęła się szeroko i wybiegła z domu, machając matce na pożegnanie.
Kiedy tylko dostrzegła autokar, w którym już dostrzegła Steph - podbiegła do niego i usadowiła się na miejscu, uprzednio chowając torbę w schowku autobusowym.
- Bałam się, że nie zdążysz - odpowiedziała blondynka, świdrując ją błękitnym spojrzeniem.
- Też miałam taką nadzieję - odparła z westchnieniem Laura.
- Powiedziałam, że się bałam, że nie zdążysz. Nie miałam takiej nadziei. Gdybyś nie pojechała, kazałabym się kierowcy zatrzymać i sama bym zrezygnowała z wycieczki.
Laura uśmiechnęła się do niej po czym ostatni raz spojrzała na swój dom, do którego miała nie wracać przez najbliższe dwa miesiące.
Pomachała do szyby, widząc w oknie postać matki. Spoglądała w jej stronę, aż jej obraz był całkowicie zasłonięty, po czym pogrążyła się w myślach swoich wątpliwości.
***
- Jesteśmy na miejscu - odparła nauczycielka, która dowodziła grupą 19-latków. Cała grupa liczyła 34 osoby, wraz z opiekunami i kierowcą. Zatrzymali się w pięknej okolicy, w domkach letniskowych. To miało być spotkanie integracyjne i ostatnia taka wycieczka klasowa.
Laura podniosła się z miejsca i poszła odebrać swój bagaż. Wyszukała go wzrokiem, po czym sięgnęła po niego ręką i założyła na ramię. Po chwili odnalazła w tłumie Stephanie i razem podeszły do małego zbiorowiska osób, które słuchały słów nauczycielki.
- Każdy z was będzie miał współlokatora w swoim domku. Domki zawierają jeden pokój z dwoma łóżkami, małą kuchnię i łazienkę. Mam nadzieję, że każdy będzie się stosował do regulaminu i wykonywał wszystkie zadane mu prace, jakie codziennie wasi opiekunowie będą dostarczać wam w postaci listy i zostawiać dla każdego z osobna. Oczywiście zadania możecie wykonywać w parach lub pojedynczo. Za każde nie zastosowanie się do regulaminu otrzymacie karę. Jeżeli sytuacja łamania regulaminu będzie się powtarzać - zostaniecie odesłani do domu. Za tydzień do waszej grupy integracyjnej dojedzie grupa innych dzieciaków licząca jakieś 7 osób. Mam nadzieję, że spędzimy tu miło czas. Czy są pytania?
Gdy nikt się nie odezwał nauczycielka zaczęła wręczać numerki na każde dwie osoby. Każdy numerek był numerem domu, do jakiego zostali przydzieleni. Laura i Steph otrzymały numer 8.
- Myślisz, że łóżka są dwuosobowe? - spytała blondynka, patrząc z uśmiechem na swoją przyjaciółkę.
- A po co ci dwuosobowe? - spytała brunetka.
- Głuptasie, ja się nie wyśpię na zwykłym - zaśmiała się. Po chwili obie weszły do domku.
Domek był drewniany, w każdym pomieszczeniu posiadał okno. W każdym, z wyjątkiem łazienki. Były dwuosobowe dwa łóżka, dwie małe komody, dywan i dwa krzesła. W łazience był prysznic, a nad zlewem wisiało lustro. W kuchni natomiast była mała kuchenka elektryczna, patelnia, garnek i mała lodówka. Oprócz tego stół, trzy krzesła i meble kuchenne. Cały domek mógł mieć nie więcej niż 39 metrów kwadratowych, jednak to sprawiało, że był bardziej uroczy.
- Więc witajcie wakacje, co nie Nuśka? - spytała Steph. Laura nieśmiało pokiwała głową, po czym rzuciła swoją torbę koło łóżka, a sama usiadła przy stoliku.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, które od teraz miało stać się jej domem przez najbliższe dwa miesiące.
- Jak myślisz, kto przyjedzie za tydzień? - spytała Steph.
Stephanie była uroczą blondynką z perlistym uśmiechem. Miała blond loki, które sięgały jej do pasa, błękitne oczy, mały nos i urocze dołeczki w policzkach, kiedy tylko się uśmiechała swoimi delikatnymi, małymi ustami. Była otwartą i przyjazną osobą, do której lgnął każdy.
A Laura? Była szarą myszką, której jedyną przyjaciółką była Steph. Każdy się dziwił, dlaczego obie się przyjaźnią, będąc tak skrajnie różnymi. Laura miała włosy sięgające niewiele, poza ramiona, w kolorze brązu, wielkie, ciemne oczy i duże, pełne usta. Nosiła duże okulary, na swoim małym nosie, a jej loki zawsze były spięte w nisko ułożonego kitka.
Oprócz tego zawsze ukrywała swoje wdzięki. Była naprawdę nieśmiała. Czasem zastanawiała się, co Steph w niej zobaczyła, ale blondynka odpowiadała zawsze, że Laura to osoba z pięknym wnętrzem. I to wystarczało.
Ich przyjaźń trwała już jakieś 5 lat. Poznały się w gimnazjum. Na początku Steph nie zwracała na nią uwagi, ale jakoś wszystko samo się potoczyło i tak zostało do dziś.
- Myślę, że kolejna klasa - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na przyjaciółkę.
- Może wreszcie się z kimś zapoznasz.
- Nie licz na to - powiedziała nieśmiało.
Stephanie bardzo współczuła Laurze. Brunetka nigdy nie lgnęła do chłopaków ze względu na to, jak wychowała ją matka. Zresztą mieszkały same. Życie bez ojca dawało się we znaki.
- Nie mówię teraz o żadnym chłopaku. Musisz wyjść do ludzi. Nawet jakąś dziewczynę zapoznaj. Nową koleżankę. Co ty na to?
- Niczego nie obiecuję.
- Słyszałaś o koncercie?
- Jakim koncercie?
Laura zmarszczyła brwi i ściągnęła je nisko. Spojrzała spod wielkich, czarnych oprawek okularów na swoja przyjaciółkę, a ta tylko wzruszyła ramionami.
- Na zakończenie naszej wycieczki. Każdy ma wziąć udział.
- Nie zdążyli by wypromować wszystkich.
- Nikt ci nie powiedział?
- Ale czego?
- Pod koniec wycieczki z naszej grupy zostanie jakieś 15 osób.
Laura przesiadła się na swoje łóżko, by być twarzą w twarz ze Steph. Spojrzała na nią lekko zaskoczona.
- Dlaczego?
- Przyjeżdża tu ta młodzież za tydzień, góra 7 osób. Oni będą nas szkolić do koncertu. Ale reszta jedzie na inną wycieczkę, tak zostaliśmy podzieleni na grupy.
- Kiedy jadą i czemu nic o tym nie wiem?
- Jadą za dwa tygodnie, a nie wiesz, bo nie było cię w szkole. Ale nie martw się. Wpisałam cię do grupy wokalnej - podeszła do Laury i uściskała ją mocno - Wiem, że kochasz śpiewać.
- Steph, nie zaśpiewam przed nimi wszystkimi - powiedziała przerażona.
Ze swojej nieśmiałości miała lęk przed sceną. Panicznie bała się występować, co odbiło się na tym, że mimo swojego delikatnego głosu, nigdy nie śpiewała przed innymi.
A sprawił to zwykły strach.
Laura poruszyła się nerwowo na łóżku. Steph westchnęła i złapała ją za dłoń.
- Dasz radę. Ja w ciebie wierzę. Pytanie, czy ty też w siebie wierzysz?
- Nie. I dobrze o tym wiesz.
- Może najwyższa pora zacząć? - spytała nie pewnie, racząc brunetkę lekkim uśmiechem. Zacisnęła wargi i puściła jej dłoń. Uderzyła dłońmi o swoje spodenki, po czym wstała i powiedziała z szerszym uśmiechem:
- Zaraz kolacja.
***
Blondynka razem z brunetką udały się do jadalni, w której wszyscy mieli spożywać każdy posiłek. Ich osobiste kuchnie były po to, by robić sobie w razie czego przekąski, ale główne posiłki jedli wszyscy.
Wszędzie było już pełno ludzi, którzy siedzieli przy stolikach, nie zwracając na nikogo uwagi. A w zasadzie to nie zwracając na Laurę uwagi.
Z jednej strony było to dobre. Nikt jej nie widział, nikt jej nie dokuczał. Nawet jak kiedyś przypadkiem oblała kawą divę szkolną, ta nic jej nie zrobiła. Westchnęła tylko i poszła dalej. Laura miała jakiś swego rodzaju immunitet, ale było to po części spowodowane tym, że jej mamę każdy znał i każdy ją uwielbiał. Była kiedyś nauczycielką i pracowała charytatywnie. Ale po części też przez to, że Laura miała swoje delikatne usposobienie.
Jednak jakby patrzeć z drugiej strony... Naprawdę nikt jej nie zauważał. I to wcale nie przyczyniało się do tego, że czuła się lepiej. Była unikana przez innych, a sama nigdy nie podchodziła pierwsza.
Gdyby nie Steph nie miałaby nikogo.
Przechodziły między ławkami, dopóki blondynka nie znalazła jakiegoś miejsca. A było to ciężkie, gdyż każdy, kogo mijała chciał, by akurat z nim porozmawiała. Było tak za każdym razem. Każdy uwielbiał z nią rozmawiać. Była duszą towarzystwa.
Dlatego kochała Laurę. Laura nie udawała kogoś, kim nie jest i nie była zaborcza, by zdobyć jej uznanie. Dawały sobie swobodę i równocześnie rozumiały się bez słów.
Laura przy niej mogła czuć się wyjątkowo. Steph zawsze jej doradzała, poświęcała mnóstwo czasu, komplementowała i sprawiała, że Lau czuła się szczęśliwa.
Tak było i teraz. Mimo, że Laura jak zwykle była w cieniu, Steph nie poświęcała zbyt dużo uwagi na innych, by Laura nie czuła się niekomfortowo.
- Co zjesz? - spytała Steph. Laura zastanowiła się chwilkę.
- Chyba kanapkę z nutellą. Podasz masło? - spytała, biorąc do ręki kawałek chleba i położyła na swój talerz.
- Nalej herbaty - poinformowała ją Stephanie, biorąc w dłoń masło i mały słoiczek z kremem. Laura w tym czasie nalała im do szklanek ciepłego napoju. Po chwili obie wzięły się za konsumowanie posiłku, który zjadły w kompletnej ciszy.
<Następny dzień>
- Laura wstawaj, no! - powiedziała blondynka, po raz kolejny szturchając przyjaciółkę po ramieniu. Ale bez skutku. Brunetka ani drgnęła.
Niebieskooka odgarnęła swoje długie włosy za ucho, po czym mocno pociągnęła za kołdrę Laury.
- Daj mi jeszcze chwilkę - odparła zaspanym głosem, na co blondynka zachichotała.
- Powiedz to jak się nie zdążymy na śniadanie - powiedziała wprost do jej ucha.
- Która godzina? - przetarła oczy i spojrzała na zegarek - Steph! Jest po siódmej! Śniadanie się zaczęło!
Brunetka niczym oparzona wstała i zaczęła wybierać sobie strój na dziś.
- Informowałam cię o tym. Nie słuchałaś - powiedziała, wzruszając ramionami. Gdy Laura zmierzyła ją wzrokiem, dziewczyna uśmiechnęła się słodko, a na jej policzku pojawił się dołeczek.
- Od kiedy mnie budzisz? - spytała wkładając krótkie szorty na nogi.
- Od jakiś dwudziestu minut. A może dwudziestu pięciu? Straciłam rachubę czasu.
- Ugh! - krzyknęła brunetka wlatując ze stanikiem i bluzką do łazienki. Steph zaczęła bawić się swoimi włosami, czekając na przyjaciółkę.
Po chwili brunetka wybiegła z toalety ze związanymi niefortunnie włosami i pociągnęła Steph za rękę.
- No chodz! - krzyknęła, ku zaskoczeniu i zachichotaniu blondynki. Po chwili obie znalazły się w jadalni i konsumowały posiłek.
***
- Na dziś mamy trochę zajęć w wolontariacie. Mam nadzieję, że spodoba się wam ta praca.
- A gdzie jedziemy? - spytała jedna z uczennic.
- Do domu spokojnej starości - nauczycielka uśmiechnęła się życzliwie. Wszyscy przytaknęli.
- Dzielimy się jakoś na grupy? - spytał inny uczeń.
- Tak. Dziesięcioro z was pojedzie na zajęcia w wolontariacie z moją grupą. Inne grupy dołączą do innych nauczycieli. Kolejnych dziesięcioro pojedzie do domu dziecka. I ostatnia grupa pojedzie do osób niepełnosprawnych.
Po chwili zaczęło się dzielenie na grupy.
Ostatnimi osobami do podziału zostały Steph, Laura, Adam i Lisa.
- Lisa i Steph, wy pojedziecie do osób niepełnosprawnych, a Laura i Adam do domu dziecka.
Gdy dziewczyny to usłyszały spojrzały na siebie z szeroko otwartymi oczyma.
- Ale... Nie da się tego zmienić? - spytała blondynka.
- Stephanie, wybieraliśmy was na podstawie możliwości. Wiem, że przyjaznisz się z Laurą, ale chwilkę musicie od siebie odpocząć - uśmiechnęła się życzliwie. Nie było żadnego ale. Musiały zostać rozłączone.
***
Laura szła ze spuszczoną w dół głową jak na skazanie.
- Uśmiechnij się - Adam szturchnął ją lekko w ramię. Spojrzała na niego. Nie był złośliwy, bardziej zrobił to z życzliwości, mimo, że nie znali się z Laurą.
- Dzięki za radę - mruknęła cicho. Po chwili oboje weszli z grupą do domu dziecka.
Szli szerokim korytarzem, na którego ścianach było mnóstwo rysunków. Jedne przedstawiały dzieci z rodzicami, bądz ich opiekunami, a inne dzieci ze zwierzaczkami. Jednak od każdego rysunku emanowała radość.
Można było się domyślić, że większość z tych rysunków, to wizualizacja marzeń małych szkrabów.
Laura uśmiechnęła się lekko, po czym przeniosła wzrok przez siebie.
- Lauro? - spytała nauczycielka. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na kobietę - Ty i Amanda pójdziecie do tej sali. W środku będą opiekunowie i podopieczni. Powiedzą wam co i jak. Reszta pójdzie ze mną do innych klas. Spotkamy się na obiedzie, który zjemy tutaj.
Laura pokiwała twierdząco głową, po czym podeszła do szatynki. Ta ciepło się do niej uśmiechnęła, po czym zaprowadziła do sali.
Nacisnęła lekko na klamkę i weszła do pomieszczenia. W środku było mnóstwo uśmiechniętych dzieci w wieku od 3 do 6 lat. Wszystkie bawiły się razem. Laura spojrzała dalej. Przy biurku siedziała kobieta, która mogła mieć nie więcej niż 45 lat. Laura i Amanda podeszły do niej.
- Witajcie. Wy pewnie z obozu. Na razie nie ma zajęć. Rozpoczynamy je punktualnie za pół godziny. Usiądzcie proszę i obserwujcie. Zaraz omówimy resztę.
Obie skierowały się na ubocze. Amanda po chwili skierowała się w inne miejsce, by mieć lepszy punkt obserwacyjny. Wszystko musiały analizować, by pózniej lepiej zrozumieć swoją pracę.
Laura westchnęła cicho. Po chwili drzwi delikatnie się otworzyły, a do środka, ku zaskoczeniu Laury, wszedł blondyn, na oko w jej wieku.
Spojrzał na nauczycielkę, w ogóle nie widząc Laury. Podszedł razem z jakimś brunetem. Oboje zapytali o to, co mają robić. Wychodziło na to, że są z jakiegoś innego obozu. Zaskoczona dziewczyna spojrzała w tamtą stronę.
Jego wzrok przeniósł się na nią. Spojrzał w jej oczy. W jego spojrzeniu było coś, co nie pozwoliło jej odwrócić wzroku. Uśmiechnął się krzywym uśmieszkiem po czym podszedł w jej stronę. Bez bruneta. Tamten podszedł do Amandy, jakby się znali już mnóstwo lat.
Nadal patrzyła mu w oczy, dopóki nie stanął nad nią i po chwili zapytał:
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
Wskazał prawą dłonią na miejsce obok brunetki. Pokiwała twierdząco głową, na co jego uśmiech się powiększył. Po chwili zajął miejsce obok niej.
- Ty też jesteś z obozu? - spytał. Odwróciła na chwilkę wzrok i spojrzała na dzieci, które nadal beztrosko się bawiły, nie zauważając nawet ich obecności.
- Tak - wyszeptała.
- Jesteś w grupie z Amandą? - spytał. Dziewczyna była zaskoczona, że blondyn zna jej koleżankę, ale nie odezwała się na to nawet słowem. Zamiast tego potwierdziła jego słowa skinieniem głowy. Kątem oka widziała, że blondyn ją obserwuje.
Tysiące myśli kłębiły się w jej umyśle, jak choćby ta, że blondyn musi być ślepy, lub nawet niedowidzący, skoro usiadł właśnie obok niej. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wygląda. Nie potrafiła z nikim przez to rozmawiać.
- Lubisz dzieci? - zaskoczyło ją kolejne pytanie skierowane w jej stronę. Dlaczego starał się utrzymać kontakt właśnie z nią, skoro mógł wybrać atrakcyjną Amandę?
- Tak - powiedziała nieśmiało. Blondyn ponownie poszerzył uśmiech.
- Ja też. Czasem tu przychodzę.
Zapadła cisza. Dla Laury dość krępująca, ale po sposobie zachowania blondyna widać było, że nie jest w ogóle skrępowany.
Kiedy swój wzrok przeniósł na bawiące się szkraby, udało jej się zerknąć na niego.
Miał mocne rysy twarzy, co równało się ciemnej oprawie oczu. Same tęczówki emanowały radością ze swojego odcieniu brązu. Były intensywne, jak ciemna czekolada. Usta miał delikatnie wykrojone, a włosy żyły własnym życiem.
Był przystojny, to było pewne. Więc co robił koło niej?
- Byłaś tu kiedyś? - spytał.
- Nie jestem stąd - odpowiedziała. Zastanowił się chwilkę. Spuściła wzrok na swoje trampki. Nie uśmiechało jej się rozmawiać z blondynem. Nie teraz, kiedy rozpraszał ją swoją obecnością, w której nie miała oparcia. Chciała być teraz ze Steph. Chciała wreszcie się czymś zająć, byle nie rozmawiać z nim i nie zbłaznić się do końca. Nie wierzyła w siebie. Uważała, że ma przeciętny charakter - zbyt przeciętny, by zadowolić kogokolwiek swoją obecnością. Zawsze przecież znalazł się ktoś lepszy a w jej mniemaniu była to każda inna osoba.
- Popracujemy razem?
To pytanie wprowadziło ją w osłupienie. Nie chciała mieć większego kontaktu z blondynem, bo z nim nie czuła się zbyt swobodnie. jednak słowa ugrzęzły jej w gardle, a myśli zaczęły wariować. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, mimo, że doskonale znała odpowiedz. Zadziałała instynktownie. Pokiwała twierdząco głową.
- To super - uśmiechnął się, dotykając delikatnie jej ramienia, po czym opuścił swoją dłoń. Nadal siedział koło niej, a ona się zgodziła.
Tak. Według niej to było najgorsze z możliwych.
Nie minęło sporo czasu, a nauczycielka dała o sobie znać.
- Dzieci, to są osoby, które dziś przeprowadzą z wami nauczanie zintegrowane. Proszę, abyście naprawdę się ich słuchali - dodała z ciepłym uśmiechem. Laura westchnęła głośno.
- Podzielimy was na dwie grupy. Chłopcy i dziewczynki osobno, ale osoby, które będą prowadziły z wami zajęcia będą mieszane.
Teraz dotarł do Laury. Musieli być podzieleni w ten sposób. A chłopak, który zaproponował współpracę po prostu był altruistyczny i odstąpił swojemu przyjacielowi tę ładniejszą i fajniejszą dziewczynę.
Laura spuściła głowę w dół, ale nie odezwała się nic. Teraz to nabrało sensu. No bo kto zainteresowałby się kimś takim, jak ona?
Po chwili oboje podeszli do grupy - jak się okazało - chłopców.
***
- Świetnie się bawiłem - dodał, gdy już zajęcia dobiegały końca. Uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka odpowiedziała:
- Ja też. To jeden z najfajniejszych dni mojego życia.
Z jego oczu biła szczerość, z jej - radość.
Nie żałowała. Tak bardzo cieszyła się, że rozwiała swoje wątpliwości. Blondyn okazał się jeszcze fajniejszym i miłym gościem, niż wydawał się na początku.
Wcale nie miał złych intencji. Przy nim Laura zapomniała o wszystkich swoich problemach, a nawet nie wspomniała ni razu o Stephanie.
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy - odpowiedział poszerzając swój uśmiech.
Tak. Miał zdecydowanie piękny uśmiech.
Laura również uśmiechnęła się, tyle, że nieśmiało. Spuściła głowę i spojrzała na swoje trampki.
- To... Do kiedyś? - spytała. Rozłożył ramiona i powiedział:
- Do kiedyś.
Po chwili brunetka zatopiła się w jego ramionach, które mocno ją objęły.
Czuła się... Bezpiecznie. Znała do dopiero niecałe dwie godziny, ale był osobą, jakiej można było zaufać od razu.
Po chwili odsunęła się i pomachała mu na pożegnanie.
***
- I jak było?
Chciała opowiedzieć blondynce o wszystkim. O nowo poznanym chłopaku, o zabawach, o rozmowie, że pierwszy raz się otworzyła w stosunku do chłopaka...
Ale nie powiedziała tego. Zamiast odpowiedzenia na pytanie w taki sposób, po prostu spuściła głowę i dodała:
- Dobrze.
- A u mnie wręcz genialnie! Poznałam tam tylu ludzi i w ogóle... Szkoda, że cie tam nie było.
Laura uśmiechnęła się lekko.
- Na pewno wielka szkoda.
W rzeczywistości jednak wcale tego nie czuła w ten sposób. Blondynka westchnęła cicho nie wiedząc ile Laurze dał ten samotny wypad do domu dziecka. Ile przysporzył jej radości. Ile nowych wspomnień....
Ale przecież nic nie jest wieczne, prawda?
Na samą myśl, że być może to pierwszy i ostatni raz, kiedy zobaczyła chłopaka, westchnęła cicho i smutno, po czym dodała:
- Idziemy na kolację?
- Już myślałam, że nie zapytasz - zaśmiała się Steph, po czym obie poszły na kolację.
***
Nie mogła spać całą noc. Męczyło ją to, co stało się tego dnia. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cieszyła się, że poznała kogoś nowego i to w dodatku innej płci. Nie była otwarta na związki damsko-męskie. Ale w blondynie było coś, co nie pozwalało przejść koło niego obojętnie. Być może to była charyzma, być może otwartość. Na pewno miał w sobie ,,to coś" i to było tym czymś, co przyciągnęło Laurę w taki sposób, że jej myśli były zajmowane przez jego osobę.
Myślenie o drugiej osobie może naprawdę wykończyć, szczególnie, jak w myślach odtwarza się po raz kolejny to, co zarejestrował mózg: mimikę twarzy, gesty, słowa, spojrzenie...
To jak wciskanie przycisku restart po raz kolejny, i kolejny, i kolejny...
Niesamowite jak jedna osoba potrafi obrócić nasze życie o 180 stopni, a nam wcale to nie przeszkadza. Przynajmniej na początku....
<Pięć dni pózniej>
- Prosiłabym, abyście dziś przygotowali cały obóz na przyjazd nowych osób, które dołączą do naszego grona. Sami pewnie zauważyliście, że zostało nas całkiem niewiele, bo wszyscy już się ,,rozjechali", że tak to ujmę. Podzielcie się proszę na grupy albo pary. Zapraszam do wspólnej pracy.
Wszyscy pokiwali głowami ze zrozumieniem. Laura i Stephanie od razu wyszukały się wzrokiem i razem popędziły, by przygotować wszystko dla nowych gości.
Myśli Laury powoli wracały do normy, zajmując się tym, co zwykle, a coraz mniej myśląc o blondynie.
Szczególnie teraz, gdy brunetka zajęła się pracą i przygotowaniami na przybycie innego obozu, jej myśli zostały zajęte całkowitym brakiem blondyna.
Wbrew pozorom ten układ należał nawet do lepszego, niż poprzednie dni, gdzie blondyn niejako wkradał się do jej umysłu i zastępował normalne myśli swoją obecnością.
Ale to minęło. Nie było już tego. I nic nie wskazywało na to, że miało wrócić.
***
- Laura! Przyjechali! Już są! - krzyknęła blondynka. Był wieczór, a obie siedziały na swoich łóżkach. Steph spojrzała w okno i zobaczyła dużego busa, z którego wysiadło jakiś 7 uczniów. Laura podciągnęła kolana pod brodę, wcale nie mając zamiaru opuszczać pokoju, w którym właśnie się znajdowała.
- Już ciemno. Po kolacji i w ogóle... Pewnie są zmęczeni - broniła się brunetka. Blondynka przewróciła oczyma i złapała Laurę za dłoń. Po chwili pociągnęła ją mocno, mówiąc:
- A mnie to mało obchodzi. Idziemy.
Laura starała się odwlekać ten moment aż do samego końca. jak najdłużej się ubierała, jak najdłużej wychodziła...
Ale z blondynką nie można było negocjować. Po chwili obie podeszły w stronę czterech domków, do których weszli już uczniowie. Zapukały do pierwszego.
- Cześć wam! Jestem Stephanie, a to moja przyjaciółka Laura. Miło was poznać.
Dwie dziewczyny - niskie szatynki, z brązowymi oczyma i ciemnymi, gęstymi włosami uśmiechnęły się szeroko. Blizniaczki.
- Jestem Hilary, a to Shailene. Miło nam.
Dziewczęta chwilkę pogadały, po czym się pożegnały. Laura spuściła głowę i wzięła głęboki wdech.
Po chwili podeszły do kolejnych drzwi, w których mieszkał tylko jeden uczeń - Jack.
Następnie poznały kolejną Hilary i Biancę.
Gdy zostały już ostatnie drzwi, Laura ledwo chodziła. Nienawidziła poznawać nowych osób. Tak bardzo chciała zaszyć się teraz pod kołdrą w swoim domku...
Na Steph nie robiło to wrażenia. Sama była bardzo otwarta i rozmawiała niemalże z każdym.
Zapukała do ostatnich drzwi. Laurze puls przyspieszył niemiłosiernie. Po chwili jej oczy zrobiły się jak piłeczki ping ponga. Z wzajemnością zresztą.
- Wow. Nie sądziłem, że cię tu spotkam - odezwał się pierwszy. Szeroki uśmiech wdarł się na jej twarz, a serce zrobiło fikołka. Po chwili jej oddech stał się nierównomierny.
- Z wzajemnością - odpowiedziała z uśmiechem i lekkimi rumieńcami na twarzy.
Blondynka zaskoczona zmrużyła oczy, przyglądając się całej sytuacji.
- Nawet nie zapytałem cię o imię - powiedział wpatrując się w jej czekoladowe oczy, ukryte za dużymi okularami. Jeden kosmyk z jej spiętych włosów opadł jej na policzek. Jej uśmiech poszerzył się mocno, gdy powiedziała:
- Jestem Laura - wyciągnęła dłoń. Jednak ku jej zaskoczeniu, on podszedł do niej i przytulił ją mocno.
- A ja Ross. Miło mi.
- Czy ktoś mi wytłumaczy, o co w tym chodzi? - spytała Stephanie, która przyglądała się całej sytuacji.
- Steph? - spytał brunet, który wyłonił się za Rossem i Laurą, którzy stali już z metr od siebie.
- Adam? - spytała lekko zaczerwieniona. Tym razem to Laura i Ross podnieśli brwi w akcie zaskoczenia.
- Rossa poznałam w domu dziecka, na tych zajęciach. Ale wydaje mi się, że ty chyba też masz coś do powiedzenia.
Blondynka westchnęła głośno. Jednak gula w gardle nie pozwoliła jej mówić. Spojrzała z nieśmiałością na przyjaciół. Adam przejął więc pałeczkę i powiedział:
- Ja i Steph byliśmy parą.
Głos Elen sprawił, że brunetka czym prędzej zbiegła ze schodów, przerzucając sobie przez ramię białą torbę z ciuchami.
Potykając się o własne nogi pokuśtykała w stronę drzwi.
- Kocham cię, córeczko - odparła, całując ją w czoło. Brunetka uśmiechnęła się szeroko i wybiegła z domu, machając matce na pożegnanie.
Kiedy tylko dostrzegła autokar, w którym już dostrzegła Steph - podbiegła do niego i usadowiła się na miejscu, uprzednio chowając torbę w schowku autobusowym.
- Bałam się, że nie zdążysz - odpowiedziała blondynka, świdrując ją błękitnym spojrzeniem.
- Też miałam taką nadzieję - odparła z westchnieniem Laura.
- Powiedziałam, że się bałam, że nie zdążysz. Nie miałam takiej nadziei. Gdybyś nie pojechała, kazałabym się kierowcy zatrzymać i sama bym zrezygnowała z wycieczki.
Laura uśmiechnęła się do niej po czym ostatni raz spojrzała na swój dom, do którego miała nie wracać przez najbliższe dwa miesiące.
Pomachała do szyby, widząc w oknie postać matki. Spoglądała w jej stronę, aż jej obraz był całkowicie zasłonięty, po czym pogrążyła się w myślach swoich wątpliwości.
***
- Jesteśmy na miejscu - odparła nauczycielka, która dowodziła grupą 19-latków. Cała grupa liczyła 34 osoby, wraz z opiekunami i kierowcą. Zatrzymali się w pięknej okolicy, w domkach letniskowych. To miało być spotkanie integracyjne i ostatnia taka wycieczka klasowa.
Laura podniosła się z miejsca i poszła odebrać swój bagaż. Wyszukała go wzrokiem, po czym sięgnęła po niego ręką i założyła na ramię. Po chwili odnalazła w tłumie Stephanie i razem podeszły do małego zbiorowiska osób, które słuchały słów nauczycielki.
- Każdy z was będzie miał współlokatora w swoim domku. Domki zawierają jeden pokój z dwoma łóżkami, małą kuchnię i łazienkę. Mam nadzieję, że każdy będzie się stosował do regulaminu i wykonywał wszystkie zadane mu prace, jakie codziennie wasi opiekunowie będą dostarczać wam w postaci listy i zostawiać dla każdego z osobna. Oczywiście zadania możecie wykonywać w parach lub pojedynczo. Za każde nie zastosowanie się do regulaminu otrzymacie karę. Jeżeli sytuacja łamania regulaminu będzie się powtarzać - zostaniecie odesłani do domu. Za tydzień do waszej grupy integracyjnej dojedzie grupa innych dzieciaków licząca jakieś 7 osób. Mam nadzieję, że spędzimy tu miło czas. Czy są pytania?
Gdy nikt się nie odezwał nauczycielka zaczęła wręczać numerki na każde dwie osoby. Każdy numerek był numerem domu, do jakiego zostali przydzieleni. Laura i Steph otrzymały numer 8.
- Myślisz, że łóżka są dwuosobowe? - spytała blondynka, patrząc z uśmiechem na swoją przyjaciółkę.
- A po co ci dwuosobowe? - spytała brunetka.
- Głuptasie, ja się nie wyśpię na zwykłym - zaśmiała się. Po chwili obie weszły do domku.
Domek był drewniany, w każdym pomieszczeniu posiadał okno. W każdym, z wyjątkiem łazienki. Były dwuosobowe dwa łóżka, dwie małe komody, dywan i dwa krzesła. W łazience był prysznic, a nad zlewem wisiało lustro. W kuchni natomiast była mała kuchenka elektryczna, patelnia, garnek i mała lodówka. Oprócz tego stół, trzy krzesła i meble kuchenne. Cały domek mógł mieć nie więcej niż 39 metrów kwadratowych, jednak to sprawiało, że był bardziej uroczy.
- Więc witajcie wakacje, co nie Nuśka? - spytała Steph. Laura nieśmiało pokiwała głową, po czym rzuciła swoją torbę koło łóżka, a sama usiadła przy stoliku.
Rozejrzała się po pomieszczeniu, które od teraz miało stać się jej domem przez najbliższe dwa miesiące.
- Jak myślisz, kto przyjedzie za tydzień? - spytała Steph.
Stephanie była uroczą blondynką z perlistym uśmiechem. Miała blond loki, które sięgały jej do pasa, błękitne oczy, mały nos i urocze dołeczki w policzkach, kiedy tylko się uśmiechała swoimi delikatnymi, małymi ustami. Była otwartą i przyjazną osobą, do której lgnął każdy.
A Laura? Była szarą myszką, której jedyną przyjaciółką była Steph. Każdy się dziwił, dlaczego obie się przyjaźnią, będąc tak skrajnie różnymi. Laura miała włosy sięgające niewiele, poza ramiona, w kolorze brązu, wielkie, ciemne oczy i duże, pełne usta. Nosiła duże okulary, na swoim małym nosie, a jej loki zawsze były spięte w nisko ułożonego kitka.
Oprócz tego zawsze ukrywała swoje wdzięki. Była naprawdę nieśmiała. Czasem zastanawiała się, co Steph w niej zobaczyła, ale blondynka odpowiadała zawsze, że Laura to osoba z pięknym wnętrzem. I to wystarczało.
Ich przyjaźń trwała już jakieś 5 lat. Poznały się w gimnazjum. Na początku Steph nie zwracała na nią uwagi, ale jakoś wszystko samo się potoczyło i tak zostało do dziś.
- Myślę, że kolejna klasa - uśmiechnęła się lekko, spoglądając na przyjaciółkę.
- Może wreszcie się z kimś zapoznasz.
- Nie licz na to - powiedziała nieśmiało.
Stephanie bardzo współczuła Laurze. Brunetka nigdy nie lgnęła do chłopaków ze względu na to, jak wychowała ją matka. Zresztą mieszkały same. Życie bez ojca dawało się we znaki.
- Nie mówię teraz o żadnym chłopaku. Musisz wyjść do ludzi. Nawet jakąś dziewczynę zapoznaj. Nową koleżankę. Co ty na to?
- Niczego nie obiecuję.
- Słyszałaś o koncercie?
- Jakim koncercie?
Laura zmarszczyła brwi i ściągnęła je nisko. Spojrzała spod wielkich, czarnych oprawek okularów na swoja przyjaciółkę, a ta tylko wzruszyła ramionami.
- Na zakończenie naszej wycieczki. Każdy ma wziąć udział.
- Nie zdążyli by wypromować wszystkich.
- Nikt ci nie powiedział?
- Ale czego?
- Pod koniec wycieczki z naszej grupy zostanie jakieś 15 osób.
Laura przesiadła się na swoje łóżko, by być twarzą w twarz ze Steph. Spojrzała na nią lekko zaskoczona.
- Dlaczego?
- Przyjeżdża tu ta młodzież za tydzień, góra 7 osób. Oni będą nas szkolić do koncertu. Ale reszta jedzie na inną wycieczkę, tak zostaliśmy podzieleni na grupy.
- Kiedy jadą i czemu nic o tym nie wiem?
- Jadą za dwa tygodnie, a nie wiesz, bo nie było cię w szkole. Ale nie martw się. Wpisałam cię do grupy wokalnej - podeszła do Laury i uściskała ją mocno - Wiem, że kochasz śpiewać.
- Steph, nie zaśpiewam przed nimi wszystkimi - powiedziała przerażona.
Ze swojej nieśmiałości miała lęk przed sceną. Panicznie bała się występować, co odbiło się na tym, że mimo swojego delikatnego głosu, nigdy nie śpiewała przed innymi.
A sprawił to zwykły strach.
Laura poruszyła się nerwowo na łóżku. Steph westchnęła i złapała ją za dłoń.
- Dasz radę. Ja w ciebie wierzę. Pytanie, czy ty też w siebie wierzysz?
- Nie. I dobrze o tym wiesz.
- Może najwyższa pora zacząć? - spytała nie pewnie, racząc brunetkę lekkim uśmiechem. Zacisnęła wargi i puściła jej dłoń. Uderzyła dłońmi o swoje spodenki, po czym wstała i powiedziała z szerszym uśmiechem:
- Zaraz kolacja.
***
Blondynka razem z brunetką udały się do jadalni, w której wszyscy mieli spożywać każdy posiłek. Ich osobiste kuchnie były po to, by robić sobie w razie czego przekąski, ale główne posiłki jedli wszyscy.
Wszędzie było już pełno ludzi, którzy siedzieli przy stolikach, nie zwracając na nikogo uwagi. A w zasadzie to nie zwracając na Laurę uwagi.
Z jednej strony było to dobre. Nikt jej nie widział, nikt jej nie dokuczał. Nawet jak kiedyś przypadkiem oblała kawą divę szkolną, ta nic jej nie zrobiła. Westchnęła tylko i poszła dalej. Laura miała jakiś swego rodzaju immunitet, ale było to po części spowodowane tym, że jej mamę każdy znał i każdy ją uwielbiał. Była kiedyś nauczycielką i pracowała charytatywnie. Ale po części też przez to, że Laura miała swoje delikatne usposobienie.
Jednak jakby patrzeć z drugiej strony... Naprawdę nikt jej nie zauważał. I to wcale nie przyczyniało się do tego, że czuła się lepiej. Była unikana przez innych, a sama nigdy nie podchodziła pierwsza.
Gdyby nie Steph nie miałaby nikogo.
Przechodziły między ławkami, dopóki blondynka nie znalazła jakiegoś miejsca. A było to ciężkie, gdyż każdy, kogo mijała chciał, by akurat z nim porozmawiała. Było tak za każdym razem. Każdy uwielbiał z nią rozmawiać. Była duszą towarzystwa.
Dlatego kochała Laurę. Laura nie udawała kogoś, kim nie jest i nie była zaborcza, by zdobyć jej uznanie. Dawały sobie swobodę i równocześnie rozumiały się bez słów.
Laura przy niej mogła czuć się wyjątkowo. Steph zawsze jej doradzała, poświęcała mnóstwo czasu, komplementowała i sprawiała, że Lau czuła się szczęśliwa.
Tak było i teraz. Mimo, że Laura jak zwykle była w cieniu, Steph nie poświęcała zbyt dużo uwagi na innych, by Laura nie czuła się niekomfortowo.
- Co zjesz? - spytała Steph. Laura zastanowiła się chwilkę.
- Chyba kanapkę z nutellą. Podasz masło? - spytała, biorąc do ręki kawałek chleba i położyła na swój talerz.
- Nalej herbaty - poinformowała ją Stephanie, biorąc w dłoń masło i mały słoiczek z kremem. Laura w tym czasie nalała im do szklanek ciepłego napoju. Po chwili obie wzięły się za konsumowanie posiłku, który zjadły w kompletnej ciszy.
<Następny dzień>
- Laura wstawaj, no! - powiedziała blondynka, po raz kolejny szturchając przyjaciółkę po ramieniu. Ale bez skutku. Brunetka ani drgnęła.
Niebieskooka odgarnęła swoje długie włosy za ucho, po czym mocno pociągnęła za kołdrę Laury.
- Daj mi jeszcze chwilkę - odparła zaspanym głosem, na co blondynka zachichotała.
- Powiedz to jak się nie zdążymy na śniadanie - powiedziała wprost do jej ucha.
- Która godzina? - przetarła oczy i spojrzała na zegarek - Steph! Jest po siódmej! Śniadanie się zaczęło!
Brunetka niczym oparzona wstała i zaczęła wybierać sobie strój na dziś.
- Informowałam cię o tym. Nie słuchałaś - powiedziała, wzruszając ramionami. Gdy Laura zmierzyła ją wzrokiem, dziewczyna uśmiechnęła się słodko, a na jej policzku pojawił się dołeczek.
- Od kiedy mnie budzisz? - spytała wkładając krótkie szorty na nogi.
- Od jakiś dwudziestu minut. A może dwudziestu pięciu? Straciłam rachubę czasu.
- Ugh! - krzyknęła brunetka wlatując ze stanikiem i bluzką do łazienki. Steph zaczęła bawić się swoimi włosami, czekając na przyjaciółkę.
Po chwili brunetka wybiegła z toalety ze związanymi niefortunnie włosami i pociągnęła Steph za rękę.
- No chodz! - krzyknęła, ku zaskoczeniu i zachichotaniu blondynki. Po chwili obie znalazły się w jadalni i konsumowały posiłek.
***
- Na dziś mamy trochę zajęć w wolontariacie. Mam nadzieję, że spodoba się wam ta praca.
- A gdzie jedziemy? - spytała jedna z uczennic.
- Do domu spokojnej starości - nauczycielka uśmiechnęła się życzliwie. Wszyscy przytaknęli.
- Dzielimy się jakoś na grupy? - spytał inny uczeń.
- Tak. Dziesięcioro z was pojedzie na zajęcia w wolontariacie z moją grupą. Inne grupy dołączą do innych nauczycieli. Kolejnych dziesięcioro pojedzie do domu dziecka. I ostatnia grupa pojedzie do osób niepełnosprawnych.
Po chwili zaczęło się dzielenie na grupy.
Ostatnimi osobami do podziału zostały Steph, Laura, Adam i Lisa.
- Lisa i Steph, wy pojedziecie do osób niepełnosprawnych, a Laura i Adam do domu dziecka.
Gdy dziewczyny to usłyszały spojrzały na siebie z szeroko otwartymi oczyma.
- Ale... Nie da się tego zmienić? - spytała blondynka.
- Stephanie, wybieraliśmy was na podstawie możliwości. Wiem, że przyjaznisz się z Laurą, ale chwilkę musicie od siebie odpocząć - uśmiechnęła się życzliwie. Nie było żadnego ale. Musiały zostać rozłączone.
***
Laura szła ze spuszczoną w dół głową jak na skazanie.
- Uśmiechnij się - Adam szturchnął ją lekko w ramię. Spojrzała na niego. Nie był złośliwy, bardziej zrobił to z życzliwości, mimo, że nie znali się z Laurą.
- Dzięki za radę - mruknęła cicho. Po chwili oboje weszli z grupą do domu dziecka.
Szli szerokim korytarzem, na którego ścianach było mnóstwo rysunków. Jedne przedstawiały dzieci z rodzicami, bądz ich opiekunami, a inne dzieci ze zwierzaczkami. Jednak od każdego rysunku emanowała radość.
Można było się domyślić, że większość z tych rysunków, to wizualizacja marzeń małych szkrabów.
Laura uśmiechnęła się lekko, po czym przeniosła wzrok przez siebie.
- Lauro? - spytała nauczycielka. Dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na kobietę - Ty i Amanda pójdziecie do tej sali. W środku będą opiekunowie i podopieczni. Powiedzą wam co i jak. Reszta pójdzie ze mną do innych klas. Spotkamy się na obiedzie, który zjemy tutaj.
Laura pokiwała twierdząco głową, po czym podeszła do szatynki. Ta ciepło się do niej uśmiechnęła, po czym zaprowadziła do sali.
Nacisnęła lekko na klamkę i weszła do pomieszczenia. W środku było mnóstwo uśmiechniętych dzieci w wieku od 3 do 6 lat. Wszystkie bawiły się razem. Laura spojrzała dalej. Przy biurku siedziała kobieta, która mogła mieć nie więcej niż 45 lat. Laura i Amanda podeszły do niej.
- Witajcie. Wy pewnie z obozu. Na razie nie ma zajęć. Rozpoczynamy je punktualnie za pół godziny. Usiądzcie proszę i obserwujcie. Zaraz omówimy resztę.
Obie skierowały się na ubocze. Amanda po chwili skierowała się w inne miejsce, by mieć lepszy punkt obserwacyjny. Wszystko musiały analizować, by pózniej lepiej zrozumieć swoją pracę.
Laura westchnęła cicho. Po chwili drzwi delikatnie się otworzyły, a do środka, ku zaskoczeniu Laury, wszedł blondyn, na oko w jej wieku.
Spojrzał na nauczycielkę, w ogóle nie widząc Laury. Podszedł razem z jakimś brunetem. Oboje zapytali o to, co mają robić. Wychodziło na to, że są z jakiegoś innego obozu. Zaskoczona dziewczyna spojrzała w tamtą stronę.
Jego wzrok przeniósł się na nią. Spojrzał w jej oczy. W jego spojrzeniu było coś, co nie pozwoliło jej odwrócić wzroku. Uśmiechnął się krzywym uśmieszkiem po czym podszedł w jej stronę. Bez bruneta. Tamten podszedł do Amandy, jakby się znali już mnóstwo lat.
Nadal patrzyła mu w oczy, dopóki nie stanął nad nią i po chwili zapytał:
- Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
Wskazał prawą dłonią na miejsce obok brunetki. Pokiwała twierdząco głową, na co jego uśmiech się powiększył. Po chwili zajął miejsce obok niej.
- Ty też jesteś z obozu? - spytał. Odwróciła na chwilkę wzrok i spojrzała na dzieci, które nadal beztrosko się bawiły, nie zauważając nawet ich obecności.
- Tak - wyszeptała.
- Jesteś w grupie z Amandą? - spytał. Dziewczyna była zaskoczona, że blondyn zna jej koleżankę, ale nie odezwała się na to nawet słowem. Zamiast tego potwierdziła jego słowa skinieniem głowy. Kątem oka widziała, że blondyn ją obserwuje.
Tysiące myśli kłębiły się w jej umyśle, jak choćby ta, że blondyn musi być ślepy, lub nawet niedowidzący, skoro usiadł właśnie obok niej. Zdawała sobie sprawę z tego, jak wygląda. Nie potrafiła z nikim przez to rozmawiać.
- Lubisz dzieci? - zaskoczyło ją kolejne pytanie skierowane w jej stronę. Dlaczego starał się utrzymać kontakt właśnie z nią, skoro mógł wybrać atrakcyjną Amandę?
- Tak - powiedziała nieśmiało. Blondyn ponownie poszerzył uśmiech.
- Ja też. Czasem tu przychodzę.
Zapadła cisza. Dla Laury dość krępująca, ale po sposobie zachowania blondyna widać było, że nie jest w ogóle skrępowany.
Kiedy swój wzrok przeniósł na bawiące się szkraby, udało jej się zerknąć na niego.
Miał mocne rysy twarzy, co równało się ciemnej oprawie oczu. Same tęczówki emanowały radością ze swojego odcieniu brązu. Były intensywne, jak ciemna czekolada. Usta miał delikatnie wykrojone, a włosy żyły własnym życiem.
Był przystojny, to było pewne. Więc co robił koło niej?
- Byłaś tu kiedyś? - spytał.
- Nie jestem stąd - odpowiedziała. Zastanowił się chwilkę. Spuściła wzrok na swoje trampki. Nie uśmiechało jej się rozmawiać z blondynem. Nie teraz, kiedy rozpraszał ją swoją obecnością, w której nie miała oparcia. Chciała być teraz ze Steph. Chciała wreszcie się czymś zająć, byle nie rozmawiać z nim i nie zbłaznić się do końca. Nie wierzyła w siebie. Uważała, że ma przeciętny charakter - zbyt przeciętny, by zadowolić kogokolwiek swoją obecnością. Zawsze przecież znalazł się ktoś lepszy a w jej mniemaniu była to każda inna osoba.
- Popracujemy razem?
To pytanie wprowadziło ją w osłupienie. Nie chciała mieć większego kontaktu z blondynem, bo z nim nie czuła się zbyt swobodnie. jednak słowa ugrzęzły jej w gardle, a myśli zaczęły wariować. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, mimo, że doskonale znała odpowiedz. Zadziałała instynktownie. Pokiwała twierdząco głową.
- To super - uśmiechnął się, dotykając delikatnie jej ramienia, po czym opuścił swoją dłoń. Nadal siedział koło niej, a ona się zgodziła.
Tak. Według niej to było najgorsze z możliwych.
Nie minęło sporo czasu, a nauczycielka dała o sobie znać.
- Dzieci, to są osoby, które dziś przeprowadzą z wami nauczanie zintegrowane. Proszę, abyście naprawdę się ich słuchali - dodała z ciepłym uśmiechem. Laura westchnęła głośno.
- Podzielimy was na dwie grupy. Chłopcy i dziewczynki osobno, ale osoby, które będą prowadziły z wami zajęcia będą mieszane.
Teraz dotarł do Laury. Musieli być podzieleni w ten sposób. A chłopak, który zaproponował współpracę po prostu był altruistyczny i odstąpił swojemu przyjacielowi tę ładniejszą i fajniejszą dziewczynę.
Laura spuściła głowę w dół, ale nie odezwała się nic. Teraz to nabrało sensu. No bo kto zainteresowałby się kimś takim, jak ona?
Po chwili oboje podeszli do grupy - jak się okazało - chłopców.
***
- Świetnie się bawiłem - dodał, gdy już zajęcia dobiegały końca. Uśmiechnięta od ucha do ucha brunetka odpowiedziała:
- Ja też. To jeden z najfajniejszych dni mojego życia.
Z jego oczu biła szczerość, z jej - radość.
Nie żałowała. Tak bardzo cieszyła się, że rozwiała swoje wątpliwości. Blondyn okazał się jeszcze fajniejszym i miłym gościem, niż wydawał się na początku.
Wcale nie miał złych intencji. Przy nim Laura zapomniała o wszystkich swoich problemach, a nawet nie wspomniała ni razu o Stephanie.
- Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy - odpowiedział poszerzając swój uśmiech.
Tak. Miał zdecydowanie piękny uśmiech.
Laura również uśmiechnęła się, tyle, że nieśmiało. Spuściła głowę i spojrzała na swoje trampki.
- To... Do kiedyś? - spytała. Rozłożył ramiona i powiedział:
- Do kiedyś.
Po chwili brunetka zatopiła się w jego ramionach, które mocno ją objęły.
Czuła się... Bezpiecznie. Znała do dopiero niecałe dwie godziny, ale był osobą, jakiej można było zaufać od razu.
Po chwili odsunęła się i pomachała mu na pożegnanie.
***
- I jak było?
Chciała opowiedzieć blondynce o wszystkim. O nowo poznanym chłopaku, o zabawach, o rozmowie, że pierwszy raz się otworzyła w stosunku do chłopaka...
Ale nie powiedziała tego. Zamiast odpowiedzenia na pytanie w taki sposób, po prostu spuściła głowę i dodała:
- Dobrze.
- A u mnie wręcz genialnie! Poznałam tam tylu ludzi i w ogóle... Szkoda, że cie tam nie było.
Laura uśmiechnęła się lekko.
- Na pewno wielka szkoda.
W rzeczywistości jednak wcale tego nie czuła w ten sposób. Blondynka westchnęła cicho nie wiedząc ile Laurze dał ten samotny wypad do domu dziecka. Ile przysporzył jej radości. Ile nowych wspomnień....
Ale przecież nic nie jest wieczne, prawda?
Na samą myśl, że być może to pierwszy i ostatni raz, kiedy zobaczyła chłopaka, westchnęła cicho i smutno, po czym dodała:
- Idziemy na kolację?
- Już myślałam, że nie zapytasz - zaśmiała się Steph, po czym obie poszły na kolację.
***
Nie mogła spać całą noc. Męczyło ją to, co stało się tego dnia. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Cieszyła się, że poznała kogoś nowego i to w dodatku innej płci. Nie była otwarta na związki damsko-męskie. Ale w blondynie było coś, co nie pozwalało przejść koło niego obojętnie. Być może to była charyzma, być może otwartość. Na pewno miał w sobie ,,to coś" i to było tym czymś, co przyciągnęło Laurę w taki sposób, że jej myśli były zajmowane przez jego osobę.
Myślenie o drugiej osobie może naprawdę wykończyć, szczególnie, jak w myślach odtwarza się po raz kolejny to, co zarejestrował mózg: mimikę twarzy, gesty, słowa, spojrzenie...
To jak wciskanie przycisku restart po raz kolejny, i kolejny, i kolejny...
Niesamowite jak jedna osoba potrafi obrócić nasze życie o 180 stopni, a nam wcale to nie przeszkadza. Przynajmniej na początku....
<Pięć dni pózniej>
- Prosiłabym, abyście dziś przygotowali cały obóz na przyjazd nowych osób, które dołączą do naszego grona. Sami pewnie zauważyliście, że zostało nas całkiem niewiele, bo wszyscy już się ,,rozjechali", że tak to ujmę. Podzielcie się proszę na grupy albo pary. Zapraszam do wspólnej pracy.
Wszyscy pokiwali głowami ze zrozumieniem. Laura i Stephanie od razu wyszukały się wzrokiem i razem popędziły, by przygotować wszystko dla nowych gości.
Myśli Laury powoli wracały do normy, zajmując się tym, co zwykle, a coraz mniej myśląc o blondynie.
Szczególnie teraz, gdy brunetka zajęła się pracą i przygotowaniami na przybycie innego obozu, jej myśli zostały zajęte całkowitym brakiem blondyna.
Wbrew pozorom ten układ należał nawet do lepszego, niż poprzednie dni, gdzie blondyn niejako wkradał się do jej umysłu i zastępował normalne myśli swoją obecnością.
Ale to minęło. Nie było już tego. I nic nie wskazywało na to, że miało wrócić.
***
- Laura! Przyjechali! Już są! - krzyknęła blondynka. Był wieczór, a obie siedziały na swoich łóżkach. Steph spojrzała w okno i zobaczyła dużego busa, z którego wysiadło jakiś 7 uczniów. Laura podciągnęła kolana pod brodę, wcale nie mając zamiaru opuszczać pokoju, w którym właśnie się znajdowała.
- Już ciemno. Po kolacji i w ogóle... Pewnie są zmęczeni - broniła się brunetka. Blondynka przewróciła oczyma i złapała Laurę za dłoń. Po chwili pociągnęła ją mocno, mówiąc:
- A mnie to mało obchodzi. Idziemy.
Laura starała się odwlekać ten moment aż do samego końca. jak najdłużej się ubierała, jak najdłużej wychodziła...
Ale z blondynką nie można było negocjować. Po chwili obie podeszły w stronę czterech domków, do których weszli już uczniowie. Zapukały do pierwszego.
- Cześć wam! Jestem Stephanie, a to moja przyjaciółka Laura. Miło was poznać.
Dwie dziewczyny - niskie szatynki, z brązowymi oczyma i ciemnymi, gęstymi włosami uśmiechnęły się szeroko. Blizniaczki.
- Jestem Hilary, a to Shailene. Miło nam.
Dziewczęta chwilkę pogadały, po czym się pożegnały. Laura spuściła głowę i wzięła głęboki wdech.
Po chwili podeszły do kolejnych drzwi, w których mieszkał tylko jeden uczeń - Jack.
Następnie poznały kolejną Hilary i Biancę.
Gdy zostały już ostatnie drzwi, Laura ledwo chodziła. Nienawidziła poznawać nowych osób. Tak bardzo chciała zaszyć się teraz pod kołdrą w swoim domku...
Na Steph nie robiło to wrażenia. Sama była bardzo otwarta i rozmawiała niemalże z każdym.
Zapukała do ostatnich drzwi. Laurze puls przyspieszył niemiłosiernie. Po chwili jej oczy zrobiły się jak piłeczki ping ponga. Z wzajemnością zresztą.
- Wow. Nie sądziłem, że cię tu spotkam - odezwał się pierwszy. Szeroki uśmiech wdarł się na jej twarz, a serce zrobiło fikołka. Po chwili jej oddech stał się nierównomierny.
- Z wzajemnością - odpowiedziała z uśmiechem i lekkimi rumieńcami na twarzy.
Blondynka zaskoczona zmrużyła oczy, przyglądając się całej sytuacji.
- Nawet nie zapytałem cię o imię - powiedział wpatrując się w jej czekoladowe oczy, ukryte za dużymi okularami. Jeden kosmyk z jej spiętych włosów opadł jej na policzek. Jej uśmiech poszerzył się mocno, gdy powiedziała:
- Jestem Laura - wyciągnęła dłoń. Jednak ku jej zaskoczeniu, on podszedł do niej i przytulił ją mocno.
- A ja Ross. Miło mi.
- Czy ktoś mi wytłumaczy, o co w tym chodzi? - spytała Stephanie, która przyglądała się całej sytuacji.
- Steph? - spytał brunet, który wyłonił się za Rossem i Laurą, którzy stali już z metr od siebie.
- Adam? - spytała lekko zaczerwieniona. Tym razem to Laura i Ross podnieśli brwi w akcie zaskoczenia.
- Rossa poznałam w domu dziecka, na tych zajęciach. Ale wydaje mi się, że ty chyba też masz coś do powiedzenia.
Blondynka westchnęła głośno. Jednak gula w gardle nie pozwoliła jej mówić. Spojrzała z nieśmiałością na przyjaciół. Adam przejął więc pałeczkę i powiedział:
- Ja i Steph byliśmy parą.
***
Witajcie kochani!
Ten OS jest naprawdę długi, więc musiałam go podzielić na dwie lub trzy części (w zależności co mi do łba przyjdzie :P).
Postanowiłam opisywać szczegółowo, byście mili obraz sytuacji.
Next pewnie po nowym roku (to zależy, czy się wyrobie, co jest mało prawdopodobne, bo mam mega dużo zajęć).
Dziękuję każdemu za komentarze pod poprzednim rozdziałem :*
Proszę aby każdy, kto przeczyta tego OS'a skomentował go ;)
Do napisania!
Subskrybuj:
Posty (Atom)